[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ale jeśli mam być szczery, zawsze przypuszczałem, \e w tym wszystkim,
delikatnie mówiąc jest sporo przesady... Rzeczywiście z punktu widzenia
naszej potÄ™\nej pozytywistycznej nauki...
- Albo, powiedzmy, mutagenny wpływ Strefy - przerwał mu Walentin.
Zdjął okulary i wpatrzył się w Nunnuna czarnymi ślepawymi oczami. - U
wszystkich ludzi, którzy dostatecznie długo kontaktują się ze Strefą, ulega
zmianie zarówno genotyp jak i fenotyp. Czy ty wiesz, jakie dzieci rodzą
się w rodzinach stalkerów, czy wiesz, co się dzieje z samymi stalkerami?
Dlaczego? Gdzie czynnik mutagenny? W Strefie nie ma \adnej radiacji.
Chemiczna struktura powietrza i gleby w Strefie, chocia\ posiada pewnÄ…
specyfikę, nie przedstawia od tej strony \adnego niebezpieczeństwa. Co
mam robić w tych warunkach - uwierzyć w czary? W uroki?...
- Ogromnie ci współczuję z powodu twoich rozterek - odparł Nunnun. -
Ale jeśli mam być szczery, to mnie osobiście znacznie bardziej działa na
nerwy zmartwychwstały nieboszczyk ni\ dane statystyczne. Tym bardziej
\e danych statystycznych nie widziałem, a z nieboszczykami
niejednokrotnie miałem przyjemność... Walentin lekkomyślnie machnął
ręką.
- A tam, te twoje trupy... - powiedział. - Słuchaj, Richard, czy tobie
naprawdÄ™ nie wstyd? niezale\nie od wszystkiego masz przecie\ wy\sze
wykształcenie... Po pierwsze to nie są \adne trupy... To przecie\
fantomy... rekonstrukcja według szkieletu... kukły... A poza tym
zapewniam ciÄ™ - z punktu widzenia podstawowych zasad, te twoje
fantomy to nie mniej i nie bardziej zdumiewajÄ…ce zjawisko ni\ wieczne
akumulatory. Po prostu "owaki" naruszajÄ… pierwszÄ… zasadÄ™
termodynamiki, a fantomy - drugą, i na tym polega cała ró\nica. My
wszyscy w pewnym sensie niedaleko odeszliśmy od człowieka
jaskiniowego - nie mo\emy sobie wyobrazić nic okropniejszego od upiora
czy wilkołaka. A tymczasem naruszenie związku przyczynowo-
skutkowego to coś znacznie straszniejszego ni\ całe stada upiorów albo
tych tam monstrów Rubinsteina... czy Wallensteina?
- Frankensteina.
- Tak, oczywiście, Frankensteina. Madame Shelle. śona poety. Albo
córka. - Nagle roześmiał się. - Te twoje fantomy mają jedną ciekawą
właściwość - autonomiczną zdolność do \ycia. Mo\na na przykład odciąć
im dowolną część ciała i ona będzie \yła. Oddzielnie. Bez \adnych
roztworów fizjologicznych... Ostatnio dostarczyli nam do instytutu
jednego takiego nieboszczyka, no więc zaczęli go preparować to mi
laborant Boyda opowiadał. Oddzielili prawą rękę dla jakichś tam dalszych
badań, przychodzą następnego ranka, a ona figę pokazuje... - Walentin
roześmiał się. - No? I tak trwa do dzisiaj! To rozewrze palce, to znowu
zaciśnie. Jak sądzisz, co ona chce przez to powiedzieć?
- Według mnie symbol jest dość przejrzysty - powiedział Nunnun
patrzÄ…c na zegarek. - Czy nie czas ju\ na nas, Walentin? Mam jeszcze
jedną wa\ną sprawę do załatwienia.
- No to chodzmy - powiedział Walentin daremnie próbując utrafić
twarzą w oprawkę okularów. - Ufff, upiłeś mnie fatalnie... - ujął okulary w
obie dłonie i starannie ulokował je na właściwym miejscu. - Jesteś
samochodem?
- Tak, odwiozÄ™ ciÄ™.
Obaj zapłacili i poszli do wyjścia. Walentin co chwila z rozmachem
przykładał palec do skroni witając znajomych laborantów, którzy z
ciekawością gapili się na znakomitość światowej fizyki. Przy samych
drzwiach, \egnając rozpływającego się w uśmiechu portiera, Walentin
strącił sobie okulary z nosa i wszyscy trzej rzucili się im na ratunek.
- Ufff, Richard - dogadywał Walentin pakując się do peugeota. -
Nieludzko mnie spiłeś. Tak nie mo\na, u diabła... To nie wypada. Jutro
prowadzę doświadczenie...
I zaczał opowiadać z zapałem o jutrzejszym doświadczeniu. Nunnun
odwiózł go do miasteczka dla naukowców.
A oni te\ się boją, myślał, wsiadając z powrotem do wozu. Boją się,
jajogłowi... Tak zresztą być powinno. Oni powinni bać się nawet bardziej
ni\ my, wszyscy normalni obywatele razem wzięci. Przecie\ my
zwyczajnie nic nie rozumiemy, a oni przynajmniej wiedzÄ…, do jakiego
stopnia nic nie rozumieją. Patrzą w tę przepaść bez dna i wiedzą, \e są
skazani - muszą kiedyś zejść do tej przepaści. Serce zamiera. Ale zejść na
dół trzeba, a jak to zrobić i co tam jest na dnie, i co najwa\niejsze czy da
[ Pobierz całość w formacie PDF ]