[ Pobierz całość w formacie PDF ]

miała się zgoła inaczej.
Lavender rozumiała, co sugerował brat, i zdawała sobie sprawę,
że w oczach całego świata popełniłaby pożałowania godny mezalians.
Nie dalej jak wczoraj Barney stanowczo oświadczył, że nigdy nie
poprosi jej o rękę. Teraz jednak został w pewnym sensie do tego
zmuszony.
Nie wiedziała, jak długo siedziała w bibliotece, kiedy drzwi się
otworzyły i do środka wszedł Barney. Wciąż był bardzo blady mimo
opalenizny i miał kamienną twarz. Lavender wstała, nagle
zdenerwowana. Barney przeciął pokój, zbliżył się do niej i ujął jedną z
jej chłodnych rąk w swoje.
- Panno Brabant, wczoraj tłumaczyłem, dlaczego nie mogę się
pani oświadczyć mimo szacunku, jakim panią darzę. Teraz jednak
wszystko wskazuje na to, że wystawiłem na szwank pani reputację.
Przyjmuję, że to prawda, i zgadzam się wziąć na siebie całą
odpowiedzialność. Dlatego też poprosiłem pani brata o pozwolenie
ubiegania się o pani rękę. - Skrupulatnie cofnął się o krok i puścił jej
dłoń. - Uczyniłaby mi pani wielki zaszczyt, niezwykły zaszczyt,
gdyby zgodziła się pani zostać moją żoną.
Lavender wzięła głęboki oddech. Jego słowa ją zraniły bo nie
zadał sobie trudu, by ukryć, że oświadcza się bo nie ma innego
wyjścia. Nie chciała, żeby odbyło się to w ten sposób i uznała za
wyjątkowo okrutne, że nie miała szansy z nim porozmawiać i
nakłonić go do zmiany zdania. Spróbowała zdobyć się na uśmiech.
- Proszę, może usiądziemy i porozmawiamy o całej sprawie w
wygodniejszej pozycji? Mam poważne obawy że taka dawka emocji
wkrótce po śniadaniu może mnie zwalić z nóg.
Barney uśmiechnął się słabo, ale kiedy już siedział przy niej w
wykuszu okiennym, widać było, że nieco się odprężył. Znów wziął ją
za rękę, tym razem bardziej naturalnie.
- Lavender, przykro mi, że nie wygląda to tak, jakbyś sobie
życzyła. Bogu wiadomo, że mam dla ciebie wiele szacunku i niczego
nie pragnę bardziej niż tego, byś została moją żoną. Ale - potrząsnął
głową - muszę cię też prosić o to, żebyś zastanowiła się nad
zmianami, jakie zajdą w twoim życiu, gdybyś zdecydowała się za
mnie wyjść.
Niespokojnie zerwał się z miejsca, zupełnie jakby nie był w stanie
znieść myśli, które kłębiły mu się w głowie, oddalił się od niej o parę
nerwowych kroków, po czym stanął zwrócony twarzą do niej i w
przystępie rozpaczy rozłożył ręce.
- Serce mi pęka, że muszę cię prosić o coś takiego! Ile czasu musi
upłynąć, zanim pożałujesz tak pospiesznego małżeństwa? Możesz stać
się zgorzkniała i pełna urazy, bo nieustannie będziesz myślała o tym,
co straciłaś!
Musiał zauważyć, że odruchowo zaprzeczyła, bo podjął
pospiesznie:
- Och, teraz mówisz, że nigdy nie będziesz się tak czuła, ale sama
powiedz, co ja ci mogę dać? Nie mam nawet zawodu! I co, będziesz
mieszkała nad sklepem kupca bławatnego? Ty, dama wychowana w
Hewly Manor? Będziesz stała wraz ze mną za ladą, zajmowała się
klientami, na każde zawołanie mego ojca?
Gwałtownie odwrócił się do niej plecami.
- To niedopuszczalne! A jednak właśnie o to cię proszę, bo teraz
jestem zobowiązany zaoferować ci moje nazwisko - to wszystko,
czym mogę cię obdarzyć. Nie mam ani domu, ani zawodu, niczego, co
należałoby do mnie!
Lavender zatkała dłońmi uszy.
- Barney, nie będę tego słuchać! Nie musi być tak.
- Ale tak właśnie jest! - Oczy Barneya były teraz czarne z
tłumionej furii.
Lavender jak przez mgłę uświadomiła sobie, że jego gniew nie
jest skierowany przeciwko niej, tylko wynika z frustracji i
okrucieństwa sytuacji, w której znalezli się oboje. Wstała, przecięła
pokój i zbliżyła się do Barneya.
- Posłuchaj, nie jest tak, jak sugerujesz.
- Tak naprawdę jest nawet gorzej, niż mówiłem! - Twarz mu się
skurczyła z nienawiści do samego siebie. - Pewnie nie wiesz, że nie
jestem synem Hammonda, tylko jego siostrzeńcem, na dodatek
bękartem. Wszystko, co posiadam, mam z jego łaski. Nie mam nawet
własnego nazwiska, które mógłbym ci dać! A ty - zamknął oczy, po
chwili je otworzył i utkwił wzrok w jej twarzy - dysponujesz
własnym, dość znacznym majątkiem, z którego nie ośmieliłbym się
wziąć ani pensa, gdybyśmy się pobrali.
- Barney, przestań. - Lavender podeszła bliżej i przygwozdziła go
wzrokiem. Położyła mu obydwie dłonie na ramionach i przytrzymała,
czekając, aż się uspokoi. - Uznałabym, że moje pieniądze zostały
dobrze wykorzystane, gdybyś dzięki nim mógł spełnić swoje
pragnienia.
Barney odskoczył od niej jak oparzony.
- Nie! To jest absolutnie nie do przyjęcia!
- Przemawia przez ciebie niemądra duma i tyle. - Lavender wzięła
głęboki oddech i ciągnęła, już spokojniej: - Wyświadczyłeś mi
zaszczyt, prosząc o moją rękę. Jestem w pełni świadoma minusów,
które dostrzegasz w naszej sytuacji, ale - nie odrywając oczu od jego
twarzy, dokończyła: - kocham cię.
Znów położyła mu dłonie na ramionach i stanęła na palcach,
chcąc go pocałować. Nagle poczuła, jak ją obejmuje i pochyla głowę.
Pocałunek był głęboki i słodki, lecz nie wolny od rozpaczy, a po
chwili Barney rozluznił uścisk. W jego twarzy dostrzegła desperację.
- Lavender, ja też cię kocham, to jednak nie wystarczy.
Lavender wyśliznęła się z jego ramion. Nagle zrobiło jej się
zimno. Przez chwilę wpatrywała się w jego twarz i coś w niej umarło
na widok tego, co w niej zobaczyła. Powiedziała powoli:
- W takim razie, panie Hammond, jeśli tak sprawy wyglądają, nie
mogę zostać pańską żoną. Pan jedną ręka daje, a drugą odbiera.
Oświadcza się pan, po czym wynajduje tysiączne powody, dla których
nie powinnam przyjąć pana propozycji. Kocham pana i pan twierdzi,
że kocha mnie również, tyle że to dla pana za mało. Cóż, jestem
odważniejsza od pana. Mnie by to wystarczyło. Ale proszę się nie
obawiać. Nie przyjmę pana oświadczyn. Dziękuję za zaszczyt, który
mi pan uczynił tą propozycją, obawiam się jednak, że w tej sytuacji
muszę odmówić.
Wtedy spostrzegła na jego twarzy ulgę, być może przelotną. W
tym momencie coś w jej sercu umarło. Nie wiedziała, jak udało jej się
zachować opanowanie na tyle długo, aby go odprawić, ale głos nawet
jej nie zadrżał.
- Nie mam nic więcej do powiedzenia. %7łegnam pana, panie
Hammond.
Kiedy usłyszała trzaśnięcie drzwi wejściowych, rzuciła się na
poduszki w wykuszu okiennym i wybuchnęła płaczem.
- To bardzo trudna sprawa - zauważyła Caroline, co jej
szwagierka uznała za wielkie niedopowiedzenie. - Nie da się ukryć, że
pan Hammond ma słuszność, bo nie ulega wątpliwości, że dla świata
wasze małżeństwo byłoby mezaliansem!
Lavender okrążyła sypialnię. Wcześniej zamknęła się na klucz,
nie chcąc nikogo widzieć, Caroline udało się ją jednak przekonać,
żeby ją wpuściła i teraz siedziała zwinięta w kłębek w nogach
szerokiego łóżka.
- Dlaczego wszyscy muszą myśleć w ten sposób? - spytała
Lavender. Głowa pękała jej od nawału przeżyć. - Barney dorównuje
mi pod każdym względem - jest mądry, pełen współczucia i miły, a
jednak nikt nie bierze pod uwagę tych zalet i wszyscy mówią tylko o
pieniÄ…dzach i pozycji.
- Nie gorączkuj się tak - powiedziała Caroline z błyskiem w oku. -
Nie musisz go przede mną bronić. Naprawdę lubię Barneya
Hammonda i nie uszło mojej uwagi, że jest właśnie taki, jak mówisz, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl