[ Pobierz całość w formacie PDF ]
da się nam wszystkim stała, krzywda równa, jakiej ni ścierpieć, ni podarować! Dwór
las nasz tnie, dwór nikomu z naszych roboty nie dawał, dwór cięgiem na nas nastaje
i do zaguby wieóie!& Bo i nie spamiętać mi tych krzywd, tych fantowań, tych szkód
a utrapień, jakie cały naród ponosi! Podawalim do sądu co mu kto zrobi! Jezóilim
ze skargą na darmo. Ale miarka się przebrała, tnie nasz bór! Pozwolim to na to,
co?
Nie, nie! nie dać! Rozpęóić, zakatrupić, nie dać! krzyczeli, a twarze szare,
chmurne, zasępione rozbłysły wnet kiejby piorunami, sto pięści zamigotało w po-
wietrzu i sto garóieli zaryczało, a gniew zatrząsł sercami.
Nasze prawo, a nikto go nam nie przyznaje. Nasz bór, a tnie go! To i cóż
my, sieroty, poczniemy, kiej nikt na świecie o nas nie stoi, a wszystkie ukrzywóają,
cóż?& Naroóie kochany, luóie chrzeÅ›c3aÅ„skie, Polaki, to mówiÄ™ wama²v x , że rady
²v x ama (gw.) wam.
ł ł i ł o C i Część druga Zima 140
już inszej nie ma, jeno sami musimy swojego dobra bronić, gromadą całą iść i boru
rąbać nie pozwolić! Wszystkie chodzmy, kto jeno żyw, kto jeno kulasami rucha, całą
wsią, wszystkie jak jeden! Nie bójta się niczego, luóie, nie bójta, nasze prawo, to
i nasza wola i sprawiedliwość nasza, a całej wsi karać nie ukarzą. Za mną, luóie,
zbierać się duchem, za mną! Na las! ryknął mocno.
Na las! odwrzasnęli wraz wszyscy, rum się uczynił, tłum się zakołysał,
rozpękł i z krzykiem każden w dyrdy leciał do domu sposobić się, że powstała go-
rączkowa spieszna krzątanina, przybierania się, zaprzęgi, wyciągania sań, rżenie koni,
wrzaski óieci, klątwy, to kobiece lamenty, że ino się wieś trzęsła od przygotowań,
a może w jakie dwa pacierze już narychtowani ciągnęli na topolową, góie czekał
Boryna w saniach wraz z Płoszką, Kłębem i co pierwszymi.
TÅ‚um, WieÅ›
Ustawiali się w rzędy, jak komu popadło, chłopy, parobki, kobiety, óieci nawet
co starsze ruszyły; kto był saniami, kto konno, kto wozem, a reszta, wieś prawie cała na
piechty się wybrała i zwarła się w gęstwę kieby w ten zagon długi, szumiący zbożem,
przerośnięty czerwienią kobiecych przyoóiewków, nad którym ino się trzęsły koły
niezgorsze, to widły zaróewiałe, to cepy, a tu i owóie kiej błyskawica zamigotała
kosa, że jakby na rolę ciągnął naród, jeno że nie było śmiechów, żartów i wesela. Stali
w cichości, omroczeni, surowi, gotowi na wszystko, a gdy już nastał czas, Boryna
wstał w saniach, ogarnął naród oczami i krzyknął żegnając się:
W imię Ojca i Syna, i Ducha świętego! Amen, w drogę!
Amen! Amen! przywtórzyli, a że zaświegotała właśnie sygnaturka, snadz
ksiąó ze mszą wychoóił, żegnano się, zdejmowano czapki, bito się w piersi, a jaki
taki westchnął żałośnie i ruszali sfornie, mocno i w milczeniu, i całą prawie wsią,
jeno kowal przywarł góiesik w opłotkach, przebrał się do chałupy, skoczył na konia
i popęóił bocznymi drogami ku dworowi, Antek zaś, któren był od samego zjawienia
się ojca skrył się w karczmie, skoro ruszyli, wziął od %7łyda fuzję, schował ją pod kożuch
i pognał do borów na przełaj przez pola& nie oglądając się nawet za gromadą&
A naród ruszył żwawo za Boryną, jadącym na przeóie. Tuż za nim ciągnęły
Płoszki, ilu ich było z trzech chałup, ze Stachem na przeóie, naród był nieurodny,
ale pyskaty, szumny i wielce w siebie dufajÄ…cy.
A za nimi Sochy, których wiódł sołtys.
A trzecie były Wachniki, chłopy drobne, suche, ale zajadłe kiej osy.
A czwarte szły Gołębie, Mateusz im przewoóił, niewiela ich było, jeno że starczyli
za pół wsi, bo same zab3aki nieustępliwe i rozrosłe kiej dęby.
A piąte Sikory, krępe niby pnie, żylaste i mrukliwe.
A potem Kłębiaki i młódz druga, wyrosła, bujna, swarliwa i na bitki wszelkie
łakoma, którą prowaóił Grzela, wójtów brat.
A w końcu Bylice szły, Kobusy, Pryczki, Gulbasy, Paczesie, Balcerki i kto by je
tam wszystkie spamiętał!&
Szli mocno, aż się ziemia trzęsła, posępni, kwarói a grozni kiej ta chmura gra-
dowa, co to jeno połyskuje, nabrzmiewa piorunami, głuchnie, a leda chwila spadnie
i świat cały roztratuje.
A za nimi niesły się płacze, wrzaski i lamenty pozostałych.
Zwiat był jeszcze zmartwiały od nocnego chłodu, pełen sennej głuszy i spowity
w lute i szkliste mgły.
Cichość zalegała bory, ziąb przeciągał ostry i słaby brzask zórz oczerwieniał czuby
i sypał się góieniegóie na śniegi blade.
ł ł i ł o C i Część druga Zima 141
Jeno na Wilczych Dołach grzmiały huki walących się raz po raz drzew, bicie
siekier i przeszywający, zgrzytliwy pisk pił. Walili bór!&
Więcej nizli czteróieści chłopa pracowało od samego świtania; kieby to stado
Las, Zmierć
óięciołów spadło na bór, przypięło się do drzew i kuło tak zawzięcie i zajadle, że
drzewa padały jedne po drugich, poręba rosła, pocięte olbrzymy leżały pokotem niby
łan stratowany, a jeno kajś niekaj niby te osty kwarde sterczały smukłe nasienniki
pochylając się ciężko jako matki żałośnie płaczące nad pobitymi, kajś niekaj szele-
Å›ciÅ‚y smutno krze²v y nie dociÄ™te, to jakaÅ› drzewina mizerota, której topór nie
chycił, dygotała trwożnie a wszędy, na płachtach śniegów podeptanych, niby na
tych całunach ostatnich, leżały pobite drzewa, kupy gałęzi, wierzchoły martwe i klo-
ce potężne, obdartym i poćwiertowanym trupom podobne, zaś strugi żółtych trocin
rozsączały się w śniegach kieby ta żałosna krew lasu.
A wokół nad porębą, niby nad grobem otwartym, stał las zbitą, wyniosłą i nie-
przeniknioną ciżbą, jako te przyjacioły, krewniaki a znajomkowie, co gęstwą stanęli
pochyloną i w trwożnym milczeniu, z tłumionym krzykiem rozpaczy nasłuchują pa-
dających w śmierć i patrzą zdrętwiali na nieubłaganą kośbę.
Praca
Bo rębacze szli naprzód nieustannie, rozwiedli się w szeroką ławę i z wolna,
w milczeniu wpierali się w bór, zda się niezmożony, któren posępną, wyniosłą ścianą
pni zwartych zastępował im drogę, a tak przysłaniał ogromem, że ginęli zgoła w cie-
niu konarów, jeno topory błyskały w mrokach i biły niestruóenie, jeno świst pił nie
Drzewo
ustawał ani na chwilę, a co trochę drzewo się jakieś chwiało i z nagła, kiej ten ptak
zdradnie pochwycony we wnyki, odrywało się od swoich, biło gałęziami i z jękiem
śmiertelnym padało na ziemię a za nim drugie, trzecie, óiesiąte&
Padały sosny ogromne, już od starości ozieleniałe, padały jedle, kieby w zgrzebne
kapoty przyoóiane, padały świerki rozłożyste, padały i dęby bure, brodami siwych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]