[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie. - Chyba nie myślałeś, że pozwoliłabym komuś
tak nieprzewidywalnemu grozić ci nabitą bronią?
Była wspaniała. Chuck nie mógł się powstrzymać,
żeby jej nie pocałować.
Po chwili przybył szeryf.
Chuck postanowił, że Meredith i Bryan wrócą dżi-
pem, a on przeprowadzi oba konie. Nie chciał zosta­
wiać ich na pustkowiu ze względu na śnieżycę i stada
kojotów, włóczące się po okolicy.
- Nie ma mowy, Gentry - powiedziała Meredith,
zatrzaskując drzwi samochodu, w którym siedział
zbolały Bryan. - Dopóki tu jestem, nie możesz odstę­
pować mnie ani na krok. Sam tak postanowiłeś. Dla­
tego wrócimy do domu razem.
- Całkiem tu przytulnie. Zrobię kawę, tylko po­
wiedz mi, gdzie trzymacie wodę.
Podeszła do zlewu i spojrzała pytająco na Chucka.
Zachowywał się tak, jakby jej nie słyszał.
Milczał i wpatrywał się w nią bez ruchu.
Powietrze w małym pokoiku wydawało się nałado­
wane erotyzmem. Meredith poczuła, jak jej ciało
- Tam jest pompa - odpowiedział w końcu
Chuck.
Było jasne, że ich obojga nie obchodzi już ani
woda, ani kawa. Zbliżali się do siebie powoli, jak
zahipnotyzowani.
- Jaka ty jesteś piękna! - Chuck dotknął ustami jej
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Hm - mruknął Chuck, zaglądając jej w oczy.
- Mam lepszy pomysł. Co powiesz na to, żebyśmy
napili się kawy? Rozgrzejemy się trochę.
- Niezła myśl.
W szałasie pachniało palącym się drewnem. Mere­
dith zdjęła kurtkę.
ogarnia fala gorąca.
szyi. Meredith musiała oprzeć dłonie na jego piersi
- bała się, że nie utrzyma się na nogach. - Powiedzia­
łaś, że mnie kochasz - szepnął jej prosto do ucha.
- Czy to prawda?
- Uhm - odpowiedziała z trudem, nie dowierzając
swojemu głosowi, i przytuliła się do Chucka.
Zaczęła rozpinać mu koszulę. Drugą ręką zdzierała
ubranie z siebie.
Kiedy stanęła przed nim naga, jęknął i natarł na nią
biodrami. Przez szorstki materiał spodni wyczuła jego
podniecenie.
Podniósł ją do góry jak piórko i posadził na brzegu
stołu.
Kiedy zaczęli się kochać, musiała zamknąć oczy.
Bała się, że nie wytrzyma namiętności, która wstrzą­
sała jej ciałem.
Nie do wiary, ale wszystko, czego doznała podczas
ich pierwszej nocy, było niczym w porównaniu
z tym, co działo się między nimi teraz.
Wiedziała, że kocha. I że jest kochana.
Wracali nocą. Konie cicho parskały, padał lekki
śnieg, a oni milczeli. Jednak im bliżej domu, tym
Chuck robił się bardziej ponury.
Na miejscu odprowadził Meredith do jej pokoju,
otulił kołdrą i oświadczył, że ma mnóstwo pracy.
Zobaczyła go dopiero przy śniadaniu.
Odpowiadał monosylabami, a kiedy wspomniała
dzając głowę do pokoju.
coś o wyjeździe, zaproponował, żeby leciała do Seat­
tle jego samolotem.
Meredith z trudem powstrzymywała łzy. Z bólem
uświadomiła sobie, że sprawdzają się wszystkie jej obawy.
Miłość to jedno. Prawdziwe życie - to coś innego.
Musiała wyjechać, żeby nie ranić człowieka, któ­
rego kochała.
- Co robisz, Meri? - zapytała wesoło Abby, wsa­
Meredith westchnęła smutno i wrzuciła do torby
kolejną podkoszulkę.
- Nic specjalnego. Dzisiaj rano dzwonili z Fede­
ralnego Biura Śledczego. Mogę robić, co chcę. Mam
tylko stawić się na proces. Kolejny kurs dla pilotów
zaczyna się za tydzień, więc jadę do Seattle, żeby
znaleźć sobie jakieś lokum.
- Wyjeżdżasz!? - Abby omal się nie zakrztusiła.
- Nie mogę uwierzyć, że Chuck na to pozwala. Prze­
cież tak mu na tobie zależy!
- Dlatego wysyła mnie do Seattle waszym samo­
lotem. - Meredith próbowała zażartować, ale jej nie
wyszło. - Wiem, że mu na mnie zależy - dodała
smutno. - Mnie na nim też. I dlatego nie mogę go
zmuszać, żeby zaakceptował moje latanie.
- Trudno to zrozumieć. - Abby rozłożyła ręce i po­
patrzyła na Meredith ze współczuciem. - Cierpicie obo-
je, bo dla własnego dobra postanowiliście się rozstać.
Nie rozumiem, dlaczego miłość musi tak boleć.
Chuck miotał się po pokoju jak zwierzę w klatce.
Miał ochotę coś rozbić, wszystko jedno co.
Następnego dnia odwiezie kobietę, którą kocha, na
lotnisko. Sam jej to zaproponował.
Tym samym pozwala jej wyjechać na zawsze. Skąd
znajdzie w sobie tyle siły, żeby znieść rozstanie? Ale
nie może zatrzymać jej na ranczu.
Miał poczucie, że wyrzeka się szczęścia, które od
tak dawna omijało go szerokim łukiem.
Meredith jest dla niego wszystkim.
Od jutra będzie czuł się tak jakby stracił kawałek
Nagle doznał olśnienia. Jeszcze może coś zrobić.
Spojrzał na zegarek. Ma niewiele czasu i mnóstwo
pracy, ale jeśli się postara, zrealizuje swój plan!
Kiedy w dniu wyjazdu Meredith zeszła na dół na
śniadanie, Lupe powiedziała jej, że Chuck zjadł dużo
wcześniej i zaraz potem wyszedł z domu, mówiąc, że
ma ważne sprawy do załatwienia.
Zrobiło się jej przykro, że ostatnich chwil w tym
domu nie spędzi z mężczyzną, którego kocha.
Czas naglił.
własnej duszy.
Miłość boli. Naprawdę.
f
.
Meredith wyprostowała się i jeszcze raz weszła do
swojej sypialni. Rozejrzała się dookoła.
Wszystko wydawało się znajome - stare ściany,
nowoczesne meble połączone z zabytkowymi sprzę­
tami, widok z okna.
Zacisnęła pięści, żeby dodać sobie sił.
Ranczo stało się jej domem. Jak można wyjeżdżać [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl