[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Matthew jednak o nic nie pytał. Zatrzymał się przed rzędem luksusowych
domów przy Kensington Street, wysiadł z samochodu i otworzył jej drzwi.
- Gdzie... gdzie jesteśmy? - spytała niespokojnie.
- 87 -
S
R
- Moje londyńskie gniazdko - odrzekł z sardonicznym uśmiechem. - Gdy
Philip jest w szkole, a szum morza działa mi na nerwy, wymykam się tutaj.
- Och, rozumiem - bąknęła, ale jego następne słowa odebrały jej dech.
- Zatrzymamy się tutaj na czas pobytu w Londynie. Przynajmniej będę
mógł cię przypilnować.
- Wkrótce skończę dwadzieścia trzy lata - przypomniała surowo. - I od
dłuższego czasu pilnuję się sama!
- I robiłaś to doprawdy doskonale - powiedział sarkastycznie. - Ale tym
razem jesteÅ› ze mnÄ….
Sophie nie była pewna, jak na to zareagować, ponieważ jednak
propozycja Matthew rozwiązywała jeden z jej problemów, pozwoliła
zaprowadzić się do środka.
- Domyśliłem się, że nie masz się gdzie zatrzymać - powiedział. - Dlatego
proponuję ci to miejsce. I nie ma w tej propozycji żadnych ukrytych motywów,
prócz dbałości o twoje bezpieczeństwo. Opracujemy sobie rozkład zajęć. Będę
ci służył podwiezieniem, dokąd zechcesz, albo skorzystasz z taksówki. Gdy
pojedziesz na ślub i wesele, ja załatwię swoje sprawy a wrócimy razem. Nie
widzÄ™ problemu.
Propozycja brzmiała całkiem rozsądnie, Sophie jednak nadal czuła
niepokój.
- Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań - powiedziała, wchodząc do
środka.
Gdy znalazła się w swoim pokoju i raz jeszcze przeanalizowała sytuację,
doszła do wniosku, że był to ze wszech miar dobry pomysł. W dodatku cieszyła
ją myśl, że Matthew zabierze ją z powrotem do Trembath.
W radosnym niemal nastroju położyła się do łóżka, ale sen długo nie
nadchodził. Była niezwykle świadoma obecności Matthew w tym niedużym
domu... Czuła się tu o wiele bardziej intymnie niż w Trembath... W dodatku - o
- 88 -
S
R
dziwo - zaczynało jej brakować szumu morza... Długo przewracała się z boku na
bok, wreszcie wstała, żeby zrobić sobie filiżankę herbaty.
Matthew jeszcze nie spał; siedział w salonie i czytał książkę.
- Idę zrobić herbatę - rzuciła przez drzwi.
- Zrób i dla mnie - powiedział, nie odrywając oczu od lektury.
- JakÄ…?
- Gorącą i mokrą - zakpił.
- Potrzebuję trochę więcej informacji - zirytowała się.
- Najwyższy czas, żebyś zapamiętała, co lubię - rzekł ponuro. - A więc
lekcja pierwsza i ostatnia: lubię herbatę średnio mocną z odrobiną mleka i
dwiema łyżeczkami cukru. Jasne?
- Słodka herbata szkodzi na zęby. - Wykrzywiła się szyderczo i zniknęła
w kuchni.
Gdy wniosła herbatę do salonu, Matthew nadal czytał. Nie wiadomo
dlaczego, gdy podawała mu filiżankę, ręka jej lekko zadrżała.
- Udało ci się jednak nie poparzyć mnie - skomentował, zręcznie
wyjmując jej filiżankę z dłoni i stawiając obok siebie na stole.
- Nie upuściłabym jej na ciebie! - zaprotestowała.
- Wolałem nie ryzykować. - Przesunął się nieco na kanapie. - Usiądz,
proszę, i opowiedz mi o weselu. Niewiele wiem o twoich przyjaciołach.
Nic dziwnego. Do tej pory więcej się kłócili, niż rozmawiali. Dziś
wieczór jednak Matthew zachowywał się nadzwyczaj uprzejmie. Miło było
siedzieć obok niego na wygodnej kanapie i opowiadać mu o swoich
przyjaciołach. Słuchał z zainteresowaniem, od czasu do czasu zadając krótkie
pytania.
- A co z twoim chłopakiem? - spytał niespodziewanie. - Czy on też tam
będzie?
- Och, mam nadzieję, że tak - zapewniła pospiesznie. - Potrzebuję jego
pomocy.
- 89 -
S
R
- Potrzebujesz podpory? - Przyglądał jej się spod zmrużonych powiek.
- Zazwyczaj nie, ale ostatnio... - zająknęła się.
- Przyjdę tam po ciebie - zapewnił, a ona spojrzała mu w oczy z nie
skrywanym zadowoleniem.
- Może chciałbyś pójść ze mną na wesele? Esther z największą ochotą
pozna sławnego Matthew Trevelyana.
- Nie, dziękuję - rzekł krótko i zdecydowanie.
- Och, to była po prostu przyjacielska propozycja... - powiedziała
niewyraznie, usiłując wstać.
To było do przewidzenia, że Matthew odmówi... Nie znał tam nikogo
oprócz niej, a jej uciążliwego towarzystwa miał już serdecznie dosyć, pomyślała
z bólem.
- Usiłuję się w to nie wplątać, Sophie - wymamrotał. Chwycił ją za ramię
i z powrotem posadził na kanapie. - Nie uciekaj jeszcze. Czyżbym zranił twoje
uczucia?
- Nie, to bez znaczenia. - Wbiła wzrok w bose stopy, które wystawały jej
spod rozchylonego szlafroka. - Nie chciałam cię do niczego zmuszać...
- To prawda, Sophie, że nie chciałbym być wciągnięty głębiej niż muszę
w twoje sprawy. Już kiedyś stanowiłem cząstkę czyjegoś życia... Ale to
niezupełnie to samo, prawda? - powiedział pospiesznie, chcąc ukryć zmieszanie.
Domyślała się, że miał na myśli ból, jaki odczuwał po śmierci Delphine...
- Wiem, że nadal jesteś nieszczęśliwy ze względu... Och, to był tylko taki
przyjacielski gest... - zakończyła.
- Być może inaczej go zrozumiałem - rzekł zduszonym głosem. Popatrzył
na nią zagadkowo. - Może przyłożyłbym Andrew w szczękę, kto wie?
Przyglądała mu się z rosnącym zdumieniem; właściwie nie miała pojęcia,
o czym mówił, ale serce biło jej tak gwałtownie, jakby miało wyskoczyć z
piersi.
- 90 -
S
R
- Masz bardzo piękne palce - powiedział, zerkając w dół na jej bose stopy,
a potem na dłuższą chwilę utonął w jej szeroko otwartych, fiołkowych oczach. -
Zwiewne suknie, błyszczące oczy i ogniste włosy... Dziś wieczór ubrałaś się
stosownie do roli, lady Sophrino. Brakuje nam tylko scenerii Trembath i szumu
morza.
Siedziała jak zaklęta; nie mogła się nawet poruszyć, a gdy objął ją wpół,
poddała się tak miękko i chętnie, że aż westchnął przeciągle, a w jego
bursztynowych oczach pojawiło się coś złowrogiego i tak niepokojącego, że
przejął ją nagły strach.
- Jestem niebezpieczny, Sophie - wymamrotał. - Dokładnie tak
niebezpieczny, jak myślisz. Nie bądz taka uległa.
Nie zdążyła nawet pomyśleć, gdy pochylił swą ciemną głowę i przycisnął
namiętnie usta do jej warg. Nawet nie usiłowała walczyć. Westchnęła tylko i
rozchyliła wargi, żeby oddać mu pocałunek. Zrobiłaby wszystko, cokolwiek
Matthew by rozkazał... Uległość wydawała się jedyną możliwą i naturalną
reakcją. Gdy ujął jej głowę i omotując jej włosy wokół swoich dłoni, odchylił jej
twarz do tyłu, zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła doń całym ciałem.
Przez chwilę myślała z drżeniem serca, że znów ją pocałuje. On jednak odwrócił
twarz. Dłonie jego ciągle jeszcze spoczywały na jej ramionach; czuła, że drżą i
wielbiła to drżenie. Ale oczy Matthew stały się nagle odległe i pochmurne.
- Jestem od ciebie dziesięć lat starszy, Sophie - powiedział, oddychając
nierówno. - Przypuszczam, że nie wiesz nawet, ile mnie kosztuje powstrzymanie
się od wzięcia cię w ramiona za każdym razem, gdy cię widzę. A miałem się
tobą opiekować... - Odsunął się od niej stanowczo i równie zdecydowanym ru-
chem uwolnił się od jej ramion. - Mój Boże, gdy zaprosiłem cię do Kornwalii,
sądziłem, że zapraszam dziecko. Chyba postradałem zmysły!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]