[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czyżby chodziło o różnicę klas, pochodzenia? Oficjalnie nie uznawał takich po-
działów, ale de facto żył w świecie je akceptującym. W swoim życiu nie stykał się z
ludzmi z nizin społecznych, a Annie była Kopciuszkiem, który wszedł do jego domu
ukradkiem. Teraz wydawała mu się ideałem kobiety, ale wcześniej przecież nigdy nie
spojrzał na Annie w taki sposób, nigdy nie wydała mu się kimś, kto mógłby wchodzić w
grę jako żona i matka jego dzieci. Nawet wtedy, kiedy znalezli się w łóżku...
- O czym tak myślisz? - zapytała Annie.
Sinclair zorientował się, że popadł w dłuższe zamyślenie, odleciał gdzieś i zapo-
mniał o bożym świecie.
- Przepraszam cię - powiedział. - Przypomniały mi się takie... różne sprawy z prze-
szłości.
- Pochłania cię przeszłość? Nie daje ci zająć się dniem dzisiejszym?
- Nie wiem. Myślałem akurat o swoich byłych żonach. I im więcej o nich myślę,
tym bardziej się upewniam, że już się nigdy w życiu nie ożenię.
- Nie mówi głupstw!
- Naprawdę, Annie - powiedział, po czym, po krótkim zastanowieniu, dodał z ta-
jemniczym uśmiechem: - Myślę, że bardziej od żony potrzebna mi dziś... dobra gosposia.
- No, tę to już masz! - zaprotestowała Annie. - Co więcej, świadczy ci ona dodat-
kowe usługi!
Znowu nie zdążyła ugryzć się w język. Sinclair spojrzał na nią osłupiały.
- Nie mówisz chyba o... - zapytał z bardzo niepewną miną.
- Mówię o towarzyszeniu ci na balu w staroświeckiej rodowej sukni - odpowiedzia-
ła z zaskakującą jak na nią pewnością siebie. To wszystko przez ten szampan, pomyślała.
Oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Chodzmy! - zarządził Sinclair. - W programie zapowiadali ostrygi i już na pewno
zaczęli je serwować. Jeszcze inni nam je wyjedzą.
- Ostrygi... - zdziwiła się Annie. - Nigdy w życiu nie jadłam ostryg.
L R
T
- Naprawdę? - zdumiał się Sinclair. - Spróbuj, to podobno doskonały afrodyzjak.
Annie zatrzymała kelnera roznoszącego szampana. Wzięła z tacy kieliszek i wypiła
go duszkiem.
- Przy tobie nie potrzebuję afrodyzjaków - powiedziała, już nawet nie próbując
gryzć się w język.
Tym razem to Sinclair się zarumienił i aby to ukryć, również wypił swojego szam-
pana duszkiem.
- W takim razie zabiorę cię gdzie indziej - powiedział, po czym chwycił Annie za
rękę i pociągnął w stronę pobliskiej przystani. Wepchnął Annie do pierwszej z brzegu
łodzi i nie pytając nikogo o pozwolenie, zaczął ją odcumowywać. Chwycił w ręce wiosła
i skierował łódz na wody zatoki, po czym skręcił w lewo i popłynął wzdłuż brzegu na
północ, prosto na Gwiazdę Polarną.
- Dokąd płyniemy? - spytała zupełnie zaskoczona rozwojem sytuacji Annie.
- W nieznane - odpowiedział Sinclair.
L R
T
ROZDZIAA ÓSMY
Sinclair wiosłował wytrwale, prując toń zatoki, mimo sporej jak na nocną, zazwy-
czaj spokojną porę, fali: na morzu zerwał się wiatr, którego w ogóle nie odczuwali na lą-
dzie. A może po prostu tak absorbowało ich narastające między nimi napięcie, że wcze-
śniej, w trakcie tańca i rozmów, nie dostrzegali obecności lekkiej bryzy? Siedząc z przo-
du łodzi, odwrócony tyłem do kierunku, w którym płynęli, Sinclair wpatrywał się w sie-
dzącą na ławce rufowej Annie, w fałdy jej pięknej sukni, pod którymi kryły się jeszcze
piękniejsze nogi; pamiętał je dokładnie, ich piękno, a zarazem bladość, bo Annie najwy-
razniej nie opalała się w ciągu długich dni spędzanych w Dog Harbor. Pamiętał resztę jej
zniewalającego ciała... I pomyślał, że musiał być nie lada głupkiem, uciekając przed nią
po tej krótkiej chwili zapomnienia".
- Jak tu pięknie! - powiedziała w którymś momencie Annie. - Nigdy nie byłam no-
cą na morzu. Widać chyba wszystkie gwiazdy na niebie.
Sinclair spojrzał w górę. Rzeczywiście, niebo było dosłownie usiane gwiazdami, a
Mleczna Droga wydawała się schodzić po sam horyzont, a nawet niżej, bo jej blizniaczy
wizerunek odbijał się w wodzie. Tylko tu i ówdzie rozgwieżdżone niebo przecinała
szybko mknÄ…ca po jego powierzchni chmura.
- Boże, nie widziałem tylu gwiazd od lat - przyznał. - W ogóle... rzadko patrzę w
niebo.
- Ja wychodzę czasem przed dom, gaszę światło i patrzę na niebo - powiedziała
Annie. - Ale tylu gwiazd nie widziałam chyba nigdy.
- Ja tak robiłem jako dziecko. To jest, wymykałem się z domu, szedłem na plażę,
kładłem się na piasku i patrzyłem w gwiazdy. Ale od bardzo dawna tego nie robię. A po-
dobno z wiekiem stajemy siÄ™ mÄ…drzejsi...
- Sinclair - Annie wreszcie odważyła się zadać mu pytanie, z którym nosiła się od
dawna. - Czego najbardziej pragniesz w życiu?
Zastanowił się i na moment przerwał wiosłowanie.
- Czego najbardziej pragnę? %7łeby udało mi się na froncie, na którym nic mi się nie
udaje. Nawet za cenę gorszych osiągnięć w życiu zawodowym.
L R
T
- Mówisz o... własnej rodzinie?
- Tak. Ale też tak naprawdę nie wierzę, żeby mi się jeszcze miało udać. Klątwa czy
nie, ze mnÄ… coÅ› jest nie tak.
- A może to z tymi kobietami było coś nie tak? Może nie trafiłeś jeszcze na tę wła-
ściwą? Będę ci to powtarzać w nieskończoność...
Sinclair zamilkł. Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Bał się w ogóle o tym my-
śleć.
- Dokąd właściwie płyniemy? - zapytała po chwili Annie. - Nie widać już nawet
świateł naszej imprezy.
- Boisz siÄ™?
- No... może trochę - odpowiedziała nieco figlarnie Annie. - Kobieta wieziona
gdzieś w nieznane po morzu ma chyba prawo się bać?
- Myślisz, że mógłbym zrobić ci krzywdę?
- Hm, zastanówmy się... Zwiadomie raczej nie...
- No dobrze, powiem ci: płyniemy na przystań mojego dobrego przyjaciela. Mam
nawet u niego zacumowaną drugą żaglówkę, bo stąd bliżej na otwarte morze. Jesteśmy
już bardzo blisko, jego dom jest za tamtą kępą drzew - dodał, pokazując na spowity w
ciemnościach brzeg. - Jego tam niemal na pewno nie będzie, ale przystań jest cała dla
nas.
Po chwili Sinclair cumował już łódkę do drabinki wiodącej na dwupoziomowe mo-
lo - brzeg morski był tu, podobnie jak w miejscu, gdzie urządzono party, dość spadzisty.
Na brzegu, mimo ciemności, Annie rozpoznała kształty cofniętego nieco w głąb lądu
domu z białej cegły urządzonego w stylu orientalnym: dach wieńczyła kopuła przy-
pominająca trochę pałace kalifów.
- Czuję się, jakbym wylądowała w Tadż Mahal - powiedziała Annie.
Istotnie, ten typ architektury nieco w tym miejscu dziwił; nad wodą dominowała
zabudowa drewniana, z wychodzÄ…cymi niemal na samo morze domami i przyklejonymi
do nich hangarami na Å‚odzie.
- Mój przyjaciel ma nieco ekscentryczny gust, ale to dobry człowiek - tłumaczył
Sinclair. - Tak jak ja, jest pracoholikiem, ale raz na jakiś czas mówi sobie stop, przyjeż-
L R
T
dża tu, odcina się od świata, wyłącza nawet komórkę i ładuje akumulatory przez tydzień,
dwa.
Sinclair powiódł ją po deskach pomostu pod zadaszenie hangaru, gdzie zimą trzy-
mano Å‚odzie. Usiedli na ustawionej tam Å‚awie z pluszowymi poduszkami.
- Zabrałem cię tutaj, żebyśmy mogli chwilę pobyć sami ze sobą - wyjaśnił Sinclair.
- Co w moim domu na razie nie jest możliwe.
- Mówisz o Dog Harbor?
- Tak. Mieszkania na Manhattanie nie nazywam domem. To właściwie przybu-
dówka do biura - powiedział Sinclair. Istotnie, mieszkanie miał urządzone w apartamen-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]