[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ta, którą kiedyś dał jej James, a którą pózniej po kryjomu zabrał.
- Nic z tego nie rozumiem - wyszeptała.
Nie zdawała sobie sprawy, że powiedziała to głośno. Stojący obok mężczyzna
uśmiechnął się i zagadnął po angielsku:
- Podobają się pani moje kłódeczki? Są najładniejsze we Florencji.
- Są piękne - odparła uprzejmie - ale dlaczego jest ich tak dużo?
- Dlaczego? One sÄ… dla Celliniego.
- Nie rozumiem.
- Nigdy nie słyszała pani o Benvenuto Cellinim?
- Wiem tylko, że był to wielki złotnik i rzezbiarz florencki.
- Proszę pójść ze mną. Spotka się pani z nim.
Eleganckim ruchem podał jej ramię i poprowadził na koniec mostu, gdzie zo-
baczyła popiersie Celliniego na wysokiej zdobionej kolumnie. Pomnik był piękny,
ale uwagę Alysy przykuła otaczająca go metalowa krata pokryta kłódeczkami. Były
ich tu setki.
- Przynoszą je zakochani - zwierzył się właściciel sklepu. - To stara tradycja.
Kupują kłódeczkę, zamykają ją na prętach ogrodzenia, a klucz wrzucają do Arno.
Oznacza to, że miłość łączy ich na zawsze, aż do śmierci.
S
R
- To... to jest piękne - wyjąkała Alysa.
- CzarujÄ…cy zwyczaj, prawda? I dobry interes. Kiedy zakochani przychodzÄ…
kupować kłódeczkę, radzę im, żeby od razu nabyli trzy. Wtedy zostawiają jedną u
Celliniego, a dwie pozostałe zatrzymują, wymieniając się kluczami, tak że mogą
swoje kłódki otwierać sobie wzajemnie.
- Czy mogę je obejrzeć? - spytała w zamyśleniu.
- Oczywiście. Chodzmy do sklepu.
Sprzedawca rozłożył przed nią całą kolekcję kłódek.
Wybrała taką samą, jaką dał jej James, z serduszkiem inkrustowanym maleń-
kimi kamykami.
- Razem do śmierci - odczytała napis.
W jej myślach pojawił się obraz Jamesa i Carlotty, leżących w rozbitym
krzesełku wyciągu, gdzie śmierć połączyła ich na wieczność.
Podziękowała sprzedawcy i odeszła, póki jeszcze nad sobą panowała. Wróciła
przez most, tak aby nie musiała znów przechodzić obok pomnika z kolekcją pa-
miątek po zakochanych. James i Carlotta z pewnością tam byli i zawiesili swoją
kłódkę na ogrodzeniu, po czym wrzucili klucz do rzeki. Poza tym wymienili kłódki,
zatrzymując klucz drugiego. To dlatego kluczyk, który znalazła, nie pasował do jej
kłódki. Teraz wszystko stało się jasne.
Wędrowała dalej przed siebie małymi uliczkami, nie bardzo wiedząc, dokąd
idzie. Ku swej rozterce poczuła, że tęskni za spotkaniem jedynej na świecie osoby,
która pomogłaby jej się otrząsnąć z natłoku ponurych myśli. To był Drago di Luca.
Gdyby znajdował się w pobliżu, pobiegłaby do niego, wiedząc, że doskonale ją
zrozumie. Nie wątpiła, że otworzyłby ramiona, by ją przygarnąć i pocieszyć.
Potrzeba rozmowy z nim stała się tak silna, że wyjęła komórkę i znalazła wi-
zytówkę, którą jej wręczył. Jednak kiedy wybrała połowę numeru, zrezygnowała.
- Co ja wyprawiam - wyszeptała. - Chyba zwariowałam.
S
R
Wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia, wydało jej się nagle nierealne.
Powinna wrócić do Anglii i swojego normalnego życia.
Orientując się według rzeki, trafiła w końcu do hotelu.
- Mam dla pani wiadomość - rzekł recepcjonista, podając jej karteczkę. - Pan,
który telefonował, sprawiał wrażenie, że bardzo mu na czymś zależy.
- Dziękuję. Proszę przygotować mi rachunek na jutro rano. Jeśli ktoś będzie
telefonował, to proszę powiedzieć, że jeszcze nie wróciłam.
Miała zabukowany bilet do Londynu o czternastej następnego dnia, chciała
jednak pojechać na lotnisko możliwie wcześnie. W pokoju zaczęła się pospiesznie
pakować. Gdy zadzwonił telefon, nie podniosła słuchawki. Bała się, że Drago może
przyjechać do hotelu, ale dzięki Bogu nie zrobił tego. W końcu telefon przestał
dzwonić. Bogu dzięki, odetchnęła.
Następnego ranka wcześnie opuściła hotel. Miała szczęście, że we wcześniej-
szym samolocie były miejsca i zdołała zmienić rezerwację. Po odprawie znalazła
się w hali odlotów, ciesząc się, że wkrótce będzie daleko stąd.
Nie trwało to jednak długo.
- Przepraszam panią. - Spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę w mundu-
rze. - Pani Dennis?
- Tak.
- Proszę łaskawie pójść ze mną.
- Ale za chwilÄ™ mam samolot.
- Przykro mi, ale nie może pani wsiąść na pokład, dopóki nie wyjaśnimy
pewnej sprawy. - Funkcjonariusz był sympatyczny, lecz stanowczy. - Proszę tędy
do mojego biura.
Poszła za nim, z niecierpliwością czekając na wyjaśnienia, ale gdy doszli do
jego pokoju, wskazał jej fotel, a sam się wycofał, zamykając drzwi i zostawiając
Alysę z mężczyzną, który wyraznie na nią czekał.
S
R
- Ach, to znów pan - powiedziała ze złością. - Mogłam się tego domyślić.
Drago przez chwilę milczał, więc miała czas mu się przyjrzeć. Dziwiła się, że
w ogóle go poznała. Jeśli poprzedniego dnia jego twarz wyglądała na zmęczoną, to
dziś przypominała ona śmierć. Mimo to za wszelką cenę nie chciała dopuścić do
siebie współczucia.
- Przepraszam - odezwał się w końcu. - Wolałbym tego nie robić, ale coś się
stało. Nie może pani wyjechać, zanim nie dowie się pani wszystkiego.
Czuła, że ogarnia ją złość. Jeśli on myśli, że doprowadzi ją do tego, by ustą-
piła, to się grubo myli.
Ale w tym momencie nastąpiło coś, co wyprowadziło ją z równowagi. Nagle
ramiona Draga opadły bezwładnie, jakby uciekło z niego życie. Otworzył drzwi i
rzekł ze smutkiem:
- Pietro, odprowadz panią do hali odlotów.
Zamiast odejść, Alysa popełniła błąd.
- Nie chcę, żeby pan myślał... Proszę na mnie popatrzeć. - Położyła rękę na
jego ramieniu. - To nie było w porządku - zaprotestowała rozpaczliwie. - Musi pan
zrozumieć, że ja nie mogę...
- Rozumiem - zgodził się. - Nie powinienem tak się zachowywać, ale byłem
zrozpaczony. Jednak ma pani rację, to nie jest pani problem. Zrobiła pani wszystko,
co mogła, i jestem za to wdzięczny.
- Teraz muszę wrócić do domu i zrobić coś ze swoim życiem. Nie mogę...
Och, no dobrze! Niech już będzie.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że pan wygrał. Zgoda, jadę z panem! - zawołała z nagłą deter-
minacjÄ….
Na jego twarzy pojawiła się radość. Po chwili Alysa utonęła w jego objęciach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]