[ Pobierz całość w formacie PDF ]
korytarz, przez który ongiś płynąc po podobnym strumieniu ledwie się
przecisnąłem. Chciałem ju\ tratwę zatrzymać i wysiąść u stóp góry, ale prąd
okazał się ode mnie silniejszy, porwał tratwę wraz ze mną i wepchnął w podziemne
koryto wy\łobione pod górą. Ujrzawszy to, uznałem się za straconego. Ale po
krótkiej chwili tratwa wypłynęła znów na świe\e powietrze, a przede mną
rozciągała się szeroka dolina, w którą rzeka, z podobnym do grzmotu hukiem,
szybciej od wiatru spadała. Chwyciłem się kurczowo tratwy aby z niej nie spaść,
Strona 28
13.txt
gdy tymczasem fale ciskały mną na wszystkie strony. Tratwa zaś popędziła z tak
szaloną szybkością z prądem w dół, \e nie mogłem jej zatrzymać ani skierować do
brzegu. W końcu tratwa przybiła do jakiegoś miasta o pięknym wyglądzie,
wspaniale zabudowanego i gęsto zaludnionego. Mieszkańcy tego miasta widzieli
mnie, kiedy środkiem rzeki mknąłem na tratwie z prądem, zarzucili sieć z długimi
sznurami, i w ten sposób zdołali wyciągnąć mnie z wody na brzeg. Tam padłem na
ziemię jak nie\ywy. Głód, bezsenność i strach całkiem mnie bowiem wyczerpały. Z
gromady ludzi wystąpił sędziwy starzec, podszedł do mnie, przywitał mnie
\yczliwie i rzucił mi piękną szatę, abym mógł nią nagość moją przyodziać. Po
czym wziął mnie ze sobą, przeszedł ze mną ulicami miasta i zaprowadził do łazni.
Tam przyniósł mi dla wzmocnienia rzezwiące napoje i dał wonne pachnidła. Po
opuszczeniu łazni wprowadził mnie do swego domu, a jego rodzina uradowała się z
mego przybycia. Następnie gościnny gospodarz wskazał mi wygodne siedzenie i
poczęstował smacznymi potrawami. Jadłem, a\ się nasyciłem, i wielbiłem Allacha,
dziękując mu za moje ponowne ocalenie. Kiedy się ju\ pomodliłem, słudzy mojego
gospodarza przynieśli mi ciepłą wodę, abym mógł w niej obmyć ręce, a niewolnice
wręczyły mi jedwabne ręczniki, abym mógł wytrzeć sobie ręce i usta. Wkrótce
potem gościnny starzec przeznaczył dla mnie oddzielną komnatę w bocznym skrzydle
swego domu i rozkazał swoim sługom i słu\ebnicom, aby mi usługiwali, ka\dą
zachciankę moją spełniali i troszczyli się o wszystko, czego mi będzie potrzeba.
Kiedy tak się o mnie troszczono, pozostałem przez trzy dni w owym gościnnym
domu, starając się z pomocą smacznego jadła, mocnych napojów i orzezwiających
zapachów powrócić do sił. Lęk mój się ulotnił, serce moje zaczęło bić równo, a
dusza odnalazła spokój. Czwartego dnia zaszedł do mnie mój gospodarz. Ucieszyłeś
nas twoimi odwiedzinami, mój synu. Niech Allach będzie uwielbion za twoje
ocalenie. Powiedz teraz, czy chcesz wraz ze mną zejść na dół na wybrze\e, a
potem udać się na bazar, aby towar twój sprzedać i osiągnąć zań dobrą cenę? Być
mo\e, kupisz za to coś innego, co będziesz mógł z kolei dobrze odprzedać.
Milczałem przez chwilę, pytając siebie w duchu: "Skąd\e miałbym tu mieć jakiś
towar? Nie rozumiem, o czym on mówi". Tamten zaś ciągnął dalej: - Synu mój,
porzuć troski i nie namyślając się, chodz ze mną na bazar! Jeśli spotkamy kogoś,
kto za twój towar zapłaci tyle, \e cię to zadowoli, zgódz się na cenę. Jeśli
jednak nie będą dosyć dawali, to przechowam twój towar w swoim składzie, a\
nadejdzie pomyślniejsza dla handlu pora. A ja ciągle się zastanawiałem i tak do
siebie mówiłem: "Zrób tak, jak ten starzec mówi, a zobaczysz, o jaki to towar
chodzi". Odpowiedziałem więc: - Słucham i jestem posłuszny, panie. Niech to, co
czynisz, będzie błogosławione! W niczym nie chcę ci się sprzeciwiać. Następnie
udałem się z nim na bazar, gdzie zastałem moją tratwę rozebraną na części.
Dopiero teraz zauwa\yłem, \e była ona z drzewa sandałowego. Starzec kazał
obwoływaczowi obwieścić, \e drewno to jest na sprzeda\. I ju\ podeszli kupcy, i
zaczęli podbijać ceny, ofiarowując coraz więcej za sandałowe drzewo, a\ cena
[ Pobierz całość w formacie PDF ]