[ Pobierz całość w formacie PDF ]
albo gnać konno na złamanie karku do miasta po pewne
nieodzowne sprawunki. Gnał już to Hipolit, już Cezary, a nieraz
obadwaj jednocześnie.
Pewnego jesiennego popołudnia Baryka odwiózł był pudła
cukierków do Odolan na polecenie pani Kościenieckiej i nie mógł
powrócić do Nawłoci z racji ulewnego deszczu. Konie, które go
odstawiły z "towarem" do pałacu w Odolanach, odeszły w
piknikowym również interesie do sąsiedniego dworu. Cezary
czekał na powrót tych koni. Chory pan Storzan tego dnia miał się
gorzej i nie był widzialny, a pielęgniarka- gospodyni
dotrzymywała towarzystwa młodzieńcowi tylko do pewnego
czasu. Obowiązki "powołały ją" do łoża chorego pana Storzana.
Cezary pozostał sam w salonie smutnym i ciemnym jak dom
przedpogrzebowy. Obejrzał już był wszystkie obrazy i sztychy
wiszące na ścianach, przerzucił albumy z rysunkami rozmaitych
Stefan %7Å‚eromski
Przedwiośnie 196
minionych mistrzów - podśpiewywał, spacerował po dywanie
wielkim jak skwer i puszystym jak trawnik skweru. Wiatr bił i
tłukł w okna. Było mroczno, niemal ciemno, choć jeszcze dzień
zwisał nad ziemią. Konie nie nadchodziły. Młody człowiek nudził
się nie na żarty. Nie wypadało spać, choć sen ogarniał. Nie
wypadało iść do innych pokojów, a salon obmierzł już do
ostateczności. "Jednakowoż" Cezary zaryzykował. Wszedł do
sąsiedniego gabineciku, a następnie uchylił drzwi do sali balowej.
Była ogromna, świeżo wywoskowana i ozdobiona lampionami w
kolorowych ("bajecznie"') batikach. Ciekawski minÄ…Å‚ i tÄ™ salÄ™ i
otwarł drzwi do małego pokoju z werandą, wychodzącą na ogród.
Wyszedł i na tę werandę, którą ostatni deszcz zalał szczodrze - i
po paru betonowych stopniach zeszedł do ogrodu. Ale deszcz
trzepał doskonale, więc cofnął się do domu i poprzez wszystkie te
wspaniałości wrócił do pierwszego salonu. Zabierał się właśnie do
jak najwygodniejszego ułożenia się w fotelu i nie odtrącał już
nawet myśli o sekretnej drzemce, gdy rozległ się turkot.
Nareszcie! Konie wróciły.
"Pojadę" - myślał Cezary zabierając swe rzeczy.
Tymczasem w szerokim i wspaniałym westybulu o marmurowej
posadzce i lustrzanych ścianach dał się słyszeć głos pani Laury
Kościenieckiej. Po chwili drzwi się otwarły i ona sama ukazała się
w całej swej przepiękności.
- Pan jeszcze tutaj?! - krzyknęła ze zdumieniem. - Myślałam, że
pan już dawno wrócił do Nawłoci.
- Nie, na utrapienie pani. Konie, które mię tu przywiozły,
odjechały do Suchołustka. Miały po mnie wrócić. Nie wracają.
- Skandal! Czemuż pan nie zażądał koni stąd, z Odolan?
Stefan %7Å‚eromski
Przedwiośnie 197
Wojskowy i nie umie rekwirować...
- Nie chciałem czynić właśnie skandalu. Nie przepadam za
metodami wojowania i rekwizycji. Liczyłem na to, że konie z
Suchołustka lada chwila mogą nadejść. Wolałem cierpliwie
poczekać. I oto, jak pani widzi, los mię za me cnoty szczodrze
nagrodził.
- Nie spostrzegam, żeby pana los czym wynagrodził! Ale cóż pan
tutaj robił z tymi swymi cnotami? Sam jeden w tym ogromnym
szpitalu?
- Nudziłem się. Słuchałem, jak deszcz pada.
- Biedny więzień! No, nie ma co! Odwiozę pana do Nawłoci.
- Będę bardzo wdzięczny, a jak szczęśliwy, tego nawet nie próbuję
wyrazić.
- ChwileczkÄ™... TrochÄ™ odpocznÄ™. Dobrze?
- Ach, pani... Pani Lauro...
Zliczna pani Kościeniecka zrzuciła z ramion płaszcz, poprawiła
włosy przed lustrem i usiadła w fotelu. Gdy zaś Cezary w locie
chwytał płaszcz z jej ramion, owionął go przenikliwy zapach
świetnej, mocnej perfumy. Gdy usiadł naprzeciwko wdowy-
narzeczonej, ten zapach, tak, zdawało się, nikły, owinął się
dookoła jego zmysłów niczym arkan niewidzialny. Widoczną za
to podnietę stanowił kształt nogi wysuwający się spod krótkiej
sukni. Cezary przypomniał sobie te stopy i nogi w grubych
pończochach, wparte w spienione boki rumaka - nogi kształtne a
sprężyste jak ze stali. Przymknął oczy i drapieżnym uśmieszkiem
Stefan %7Å‚eromski
Przedwiośnie 198
pokrywał swe prawdziwe uczucia.
- Co za szkoda - mówiła piękna pani - że nie byłam teraz w
domu. Już by konie dawno były po pana przyszły. Wracam z
objazdu. Co za typy! Panie, co za typy! Zobaczy pan zresztÄ… na
własne oczy. Będziemy się bawić, bawić!
- Pani czeka niecierpliwie na ten piknik?
- Jeszcze by też!
- Będzie pani dużo tańczyć`?
- Och, będę!
Pani Kościeniecka szczególnym ruchem przeciągnęła się w
ramionach. Cezary patrzył na nią spod oka i nerwowe poziewanie
przeciągało również całe jego ciało.
- A pan będzie dużo tańczył?
- Będę! Z panią.
- Ze mną? Mój narzeczony jest niesłychanie zazdrosny.
- Narzeczony... - wycedził Cezary. - On będzie niesłychanie
zazdrosny, a ja będę z panią ciągle tańczył. Przecie to pani
zaprosiła mię na ten piknik.
- Pan sobie, widać, wyobraża, że on jest tak oto teoretycznie
zazdrosny...
- Może być teoretycznie i praktycznie, a ja będę z panią tańczył
Stefan %7Å‚eromski
Przedwiośnie 199
do upadłego. Przecie ta jego zazdrość musi się o coś zaczepić...
Niechże wie, o co ma być zazdrosny!
- Zobaczymy, jak to tam będzie na tym pikniku. A teraz trzeba
już jechać... - rzekła pani Laura wstając ze swego miejsca.
Cezary podał jej płaszcz, którego nie zdążyła zapiąć na guziki.
Wyszli z tej sali do przedsionka, żegnani przez starego
kamerdynera, który tłumaczył swego chlebodawcę i prosił o
przebaczenie, iż pan jego nie może przyjąć "jaśnie pani". Pani
Laura skinęła głową i minęła drzwi otwarte przez lokaja. Przed
tymi drzwiami pod daszkiem podjazdowym stała sławna kareta,
lśniąca z wierzchu i bielejąca wewnątrz od atłasu, zwana w
okolicy "karetą miłosną" Kościenieckiego dla żony. Deszcz nieco
nacichł, lecz mżył wciąż jeszcze siecią obfitych i gęstych kropelek.
Pani Laura otworzyła sama drzwiczki karety i jak ptak wionęła
do bielejącego wnętrza. Już mrok zapadał i stary furman zapalił
był świece w latarniach obok kozła. Cezary, zaproszony
uprzejmym gestem pani Kościenieckiej, wsunął się do karety.
Mała, miękka dłoń pomogła mu podnieść się na stopień. Bez
wahania, bez zwłoki przywarł ustami do tej ręki. A skoro
drzwiczki zatrzasnął i skoro tylko konie skoczyły z miejsca,
wpadając w zupełny mrok w wielkiej alei lipowej - pchnięty
przez niestrzymaną potęgę szału Cezary ogarnął cudną kobietę
ramionami, przywarł do jej ust płonącymi ustami i narzucił się jej
z całą potęgą furii. Nie wydała okrzyku, nie westchnęła, gdy ją
bezoporną i posłuszną zagarnął w posiadanie.
Konie gnały szeroką piaszczystą drogą alei. Zwiatła latarni
rzucały nagłe strzały popłochu między wielkie pnie lip i topoli.
Kareta na wybojach kołysała się to tam, to sam, jak łagodna
kolebka. Czarne jej pudło i lustrzane okna, zasłonięte firankami,
Stefan %7Å‚eromski
Przedwiośnie 200
rzucały tajemnicze lśnienia i przecinały noc jesienną, która
szybko zeszła na mokre łąki i zwiędłe pola. W tej dzikiej
niespodziance rozkoszy, w niebezpieczeństwie, w locie pośród pól,
w kołysaniu i drżeniu była otchłań radości obojga przygodnych
kochanków. Oszaleli do cna od nagłej pasji, marzyli o rozkoszy
swej, doświadczając jej w pełni. Pocałunki ich i pieszczoty były
bezdenne jak ta noc, pełne potęgi niewyczerpanej jak fuga koni
niosących się w przestrzeń.
Od Odolan do Nawłoci liczono około pięciu wiorst drogi. Z alei
odolańskich kareta wypadła w szczere pola. Lecz jakże prędko, jak
nagle dał się znowu słyszeć huk drzew alei nawłockiej! Cezary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]