[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Izydorowi cały stan rzeczy, dodając usilną prośbę, aby zechciał przez jakiś czas przechować
wilka u siebie.
Wywiałkiewicz nie pojmował i nie podzielał mojego interesu dla rozmaitych zwierząt.
Moje gile, zięby, czyżyki, sikory, wróble, sowy, psy oraz wilk mogły go zajmować chwilowo
i rozweselać. Ale co to jest niepokoić się losem psa, wilka lub ptaka, tego Wywiałkiewicz nie
rozumiał. Gdyby mu był nawet zdechł piękny jego koń siwek, żałowałby go jedynie z
powodu pieniężnej straty oraz dobrego kłusa lub stępa; lecz zapomniałby niebawem o siwku,
jeżeliby się znalazł w posiadaniu innego równie dzielnego konia. Większość znaczna ludzi
jest pod tym względem podobna do mego przyjaciela. Tylko patriarchowie rodzaju
ludzkiego, którzy oswajali dzikie zwierzęta i z nimi żyli, mogli w duszy przechowywać
uczucia istotnej sympatii dla zwierząt. My dla tych istot, bezwzględnie nam oddanych, nie
mamy ani wdzięczności za ich pracę, ani przychylności. Służba zwierząt wydaje nam się jako
mus pańszczyzniany; poddaństwo, za które zwierzęciu należą się tylko baty jedynie oraz
licha strawa, na tyle pożywna, ażeby zwierzę wyżyło, jeżeli go sami zjeść nie mamy. Toteż
rysów szlachetniejszego obcowania ze zwierzętami można by jeszcze dopatrzeć jedynie
wśród poczciwego rolniczo  pasterskiego ludu. Ale zepsuty motłoch służby dworskiej
stanowi tu bezwarunkowy wyjątek. Służba ta stoi hierarchią: pan rozkazuje rządcy, rządca
ekonomowi, ekonom karbowemu i polowym, ci zaÅ› parobkom oraz dziewkom, a parobcy i
dziewki pastwią się nad domowymi zwierzętami, aby te zadowoliły cały szereg
rozkazodawców onych. Bezprawia nie ma tu o tyle, o ile tego przestrzegają prawa. %7łe zaś
zwierzęta praw są pozbawione, mogą więc być tyranizowane.
Jakkolwiek z powagą przedstawiłem swoją prośbę Wywiałkewiczowi, zauważyłem, iż
słucha mnie jednym uchem, myśląc o niebieskich migdałach.
 Ależ dobrze!  zawołał.  Zabiorę tego Butę dziś jeszcze do mojego samotnego zamku,
stanę się jego pedagogiem, obrońcą, przyjacielem  czym chcesz.
Rozmowa nasza przeciągnęła się do północy, musiałem bowiem przedsięwziąć dokładny i
szczegółowy wykład o potrzebach oraz zwyczajach wilka, ażeby do zmiany miejsca i
otoczenia nie przyłączyła się całkowita zmiana sposobu życia, przez co mogłoby się było
zwichnąć wychowanie Buty w warunkach cywilizowanego bytu.
 Chodzi o to tylko  rzecze Izydor  jak ja go tu zabiorÄ™.
 Nie będzie to łatwa sprawa  odparłem  gdyż Buta nie pójdzie za tobą dobrowolnie; w
charakterze jego, jako wada lub cnota wilcza, jest upór; przywiązywać go do wózka nie
można, bo ucierpiałby dużo; opierając się przez całą drogę; musisz go więc wziąć w twoją
biedę i w tym właśnie sęk, czy się da namówić.
Wywiałkiewicz przygotował swój ekwipaż do podróży, a ja tymczasem udałem się do
klombu, skąd wyprowadziłem wilka na drogę. Wlazłem sam na biedkę i próbowałem
zachęcić Butę, aby za mną wskoczył. Nadaremnie! Przywiązany z tyłu, iść nie chciał, stawiał
opór i mógłby się był nawet udusić.
 Już wiem, co zrobię!  zawołał Izydor.  Wsadzimy go w worek. Czas naglił, nie było
co się namyślać.
26
V
A teraz przypatrzmy się leśniczówce, rezydencji Wywiałkiewicza, gdzie Buta miał przez
jakiś czas pozostawać jako niestały mieszkaniec.
Wśród szumiącego na piaszczystym gruncie sosnowego lasu, przy wąskiej drożynie, stoi
skromny, drewniany, wybielony domek, z ganeczkiem od frontu i czterema oknami. Z boku
przylega do domu mały budynek; jest to stodółka i zarazem stajnia, mieszcząca skromny
inwentarz pana Izydora. Przed owym budynkiem widać różnego rodzaju aż trzy wehikuły:
małe saneczki, znaną nam biedkę o dwu kołach i poniewiera się też zepsuta jednokonna
bryczka o czterech kołach; ale ta bryczka jest tak zrujnowana, że oto włażą na nią wygodnie
gęsi, troskliwie poszukujące nie wymłóconego ziarna w słomianym siedzeniu. Kilka kur
przyległo do ziemi w piasku i wygrzewa się na słońcu, podczas gdy przed nimi miarowym
krokiem przechadza siÄ™ jak feldfebel kogut, potrzÄ…sajÄ…cy dumnie grzebieniem na Å‚bie i
piórami w ogonie. W ganku na ławeczce leży łaciasty pies Trezor, który wszelkimi
sposobami i dosyć nieskutecznie walczy z owadem skrzydlatym i bezskrzydłym  to zapuści
zęby gdzieś pod sierść, to znowu tylną nogą skrobie sobie skórę, bębniąc po ławce, to łapie w
powietrzu muchy, szczękając zębami i wstrząsając uszyma; a gdy wszystko nic nie pomaga,
wtedy wstaje i przenosi się na drugą ławeczkę. Pod oknami białego domku znajduje się też
coś na kształt ogródka, otoczonego sztachetkami; rośnie tu jednak najwięcej pokrzyw, z
którymi walczą o przestrzeń nagietki, malwy i słoneczniki, dorastające wysokości okien.
Zresztą znajduje się tu jeszcze studnia przy drodze i las dookoła.
Gospodynią w domu Wywiałkiewicza jest niejaka Kalasanta, niewiasta w wieku lat
przeszło czterdziestu, chuda, wysoka i despotyczna względem wszystkich mieszkańców
leśniczówki, nie wyłączając pana Izydora. Trudno byłoby osądzić z powierzchowności, do
jakiej klasy społecznej należy owa białogłowa. Wprawdzie bowiem nosiła ona na głowie
chustkę, podobnie jak kobiety z ludu prostego, ale jednak nie upinała tej chustki w ten
sposób, co zwykłe wieśniaczki; przy tym na rzeczoną ozdobę głowy dobierała sobie
materiału o barwach nie będących w modzie u ludu. Czarny flanelowy kaftan dystyngował
już Kalasantę bardzo wyraznie; dzięki też zapewne głównie owej części ubrania chłopstwo,
przybywające po zbierkę do lasu, tytułowało ją:  jejmością , która to godność ma przywilej
na pewnego rodzaju adorację; przed jejmością zdejmuje się już czapkę  i oddaje się nią
ukłon po kolana, podczas gdy tytuł  wielmożna pani wymaga ukłonu po pięty. Jejmościami
są wszelkie gospodynie księże i nie księże. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl