[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzemał spokojnie, bo wieóiał, że nie masz to jak przespać się przed polowaniem, a spać
umiał o każdej porze czy to dnia, czy nocy.
Naraz poczuł, że Kaa staje się coraz grubszy i większy, jakoby się rozdymał, a z paszczy
jego począł wychoóić syk przypominający zgrzytanie miecza dobywanego z pochwy.
Wióiałem wszystkie umarłe lata syczało stare wężysko. Wióiałem wielkie
drzewa, stare słonie oraz nagie jeszcze skały, nieporosłe mchem i poszarpane. Czy ty
jeszcze żyjesz, mój Człowieczku?
Toż dopiero przed chwilą wzeszedł księżyc odpowieóiał Mowgli. Nie ro-
zumiem, o co ci&
A kysz! Zgińcie, mary! Oto znów je-stem s-s-sobą, wężem Kaa! Zresztą byłem
niemal przekonany, że czasu upłynęło niewiele& Teraz pójóiemy nad rzekę, a pokażę ci,
w jaki s-sposób damy s-sobie radę z rudymi psami.
Wykonał zwrot w tył i pomknął prosto i chyżo jak strzała ku głównemu łożysku
Wajngangi, po czym rączo, na wyścigi z Mowglim, przebrnął łachę, co odóielała od
brzegu Skałę Pokoju.
Nie płyń! zawołał. Ja pręóej się przeprawię, niżbyś ty potrafił! Hop, na mój
grzbiet, Mały Braciszku!
Mowgli oplótł lewą ręką szyję węża, prawą rękę opuścił wzdłuż ciała i wyprostował
nogi; Kaa począł piersią pruć prąd rzeczny, w czym nikt nie mógł nigdy mu zrównać. Krę-
gi wypartej wody sfałdowały się na kształt krezy wokół szyi Mowgliego, a jego nogami
miotał to w lewo, to w prawo gwałtowny wart rzeczny, wywołany śmigłymi porusze-
niami wężowego cielska. O jaką milę ponad Skałą Pokoju koryto Wajngangi zwęża się
w garóiel skał wapiennych, mierzących od osiemóiesięciu do stu stóp wysokości, a słup
wody przewala się, niby olbrzymia młynówka, poprzez stawidła potężnych, szorstkich
i przykrych głazów. Ale Mowgli nic sobie nie robił z wody bo żaden prąd, choćby
najsilniejszy, niezdolen¹²x byÅ‚ przejąć go trwogÄ…. RozejrzaÅ‚ siÄ™ po obu zboczach przeÅ‚o-
¹²x ni d l n óiÅ›: niezdolny.
ru ar ki in Druga księga dżungli 83
mu, krzywiÄ…c nosem¹²y , bo poczuÅ‚ w powietrzu sÅ‚odkawo-kwaÅ›ny zapach, podobny temu,
jaki b3e z wielkiego mrowiska w upalny óień letni.
Instynktem wieóiony, chłopak natychmiast schował się całkowicie pod wodę, wy-
nurzając jeno nieznacznie głowę celem nabrania oddechu. Tymczasem Kaa zakotwiczył
się podwójnym skrętem dokoła podwodnej skały i stanął pośrodku rwącego i pęóącego
nurtu, obejmując mocno Mowgliego oplotem swych pierścieni.
Tu jest Siedlisko Zmierci! rzekł Mowgli. Po cóżeśmy tu przybyli?
One śpią& syknął Kaa. Hathi nie zszedłby z drogi Pręgowatemu, atoli
i Hathi, i Pręgowaty, gdyby się tu nawet znalezli we dwójkę, musieliby zejść z drogi
rudym psom& O nich zasię powiadają, że jakoby nie ustępują nikomu. Ale chciałbym
wieóieć, przed kim cofnęłoby się małe Plemię Skalne!& Władco dżungli, powieó mi
teraz: kto jest władcą dżungli?&
One! Właśnie one! szepnął Mowgli. Tu jest Siedlisko Zmierci! Oddalmy się
stÄ…d!
Nie! Przypatrz się, one śpią. Wszystko tak, jak było& jak było wówczas, gdym
jeszcze ledwie dosięgał długości twojego ramienia.
Popękane i zwietrzałe skały w pieninach Wajngangi były z dawien dawna bodajże
od czasów powstania dżungli sieóibą Małego Plemienia Skalnego, czyli skrzętnych,
zajadłych, czarnych, óikich pszczół indyjskich. Mowgli wieóiał, że wszelkie ślady, luó-
kie czy zwierzęce, oddalone były co najmniej o pół mili od ich sieóib.
Od wielu już stuleci Małe Plemię gniezóiło się po skałach, a w ustawicznych rójkach
przenosiło się kolejno od szczeliny do szczeliny, pstrząc białe skały wapienne smugami
zwietrzałego miodu i lepiąc olbrzymie plastry w czarnej głębi pieczar, góie ich dosięgnąć
nie mógł ani człek, ani zwierz, ani ogień, ani woda. Obie ściany wąwozu były na całej
swej długości obwieszone jakby czarnymi, połyskliwymi kotarami. Mowgliemu słabo się
zrobiło, gdy im się przyjrzał dokładniej były to bowiem, ni mniej, ni więcej, tylko
miliony pszczół śpiących w gęstej ciżbie jedna obok drugiej. Widać też było jakoweś
pÅ‚achty, girlandy i jakby spróchniaÅ‚e pnie drzewne, przyćwiekowane¹³p niewióialnym
spojeniem do powierzchni opoki.
Były to bądz plastry pozostałe tu z lat dawnych bądz nowe osiedla budowane w cie-
nistym zaciszu urwiska tuóież zwały śmiecia, które stoczyły się w dół i utknęły wśród
drzew i pnączy naskalnych. Czujne ucho chłopca kilkakrotnie rozpoznało szelest cięż-
kiego miodnego plastra, osuwającego się lub przewracającego kędyś w czarnych lochach
kamiennych, potem zaś gniewny pobrzęk pszczelich skrzydeł i senne kapanie zmarno-
wanego miodu, co rozlewał się z wolna po całej barci, póki óięki jakiejś bocznej szparze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]