[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewysokim mężczyzną w ciemnym płaszczu. Nie
namyślając się długo, Scott ruszył jej na ratunek. Lyle
przez chwilę przyglądała się tej scenie szeroko otwar-
tymi ze zdziwienia oczami, po czym zeskoczyła z dra-
binki i podążyła za nim.
Tajemniczy napastnik, widząc zbliżającą się odsiecz,
puścił ramię Jo i rzucił się do ucieczki. Scott ruszył za
nim, ale nieznajomy okazał się dobrym biegaczem i
miał już nad nim sporą przewagę.
Widok ten był tak komiczny, że Lyle z trudem po-
wstrzymała się od śmiechu. Kiedy jednak odwróciła
się w stronę Jo, uśmiech zamarł jej na wargach. Na
bladej twarzyczce malowało się śmiertelne przera-
żenie.
-Co się stało, Jo? Kim był ten człowiek? Czego od
ciebie chciał?
Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę przez zaciś-
nięte strachem gardło.
S
R
-Jja... nic nie wiem - wyjąkała. - Oon pytał o drogę,
jak trafić do ratusza, czy coś w tym rodzaju, i kiedy
powiedziałam, że nie znam miasta, zdenerwował się i
złapał mnie za rękę.
Lyle popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
-No, Jo, nie bój się - powiedziała miękko. - Mnie
możesz powiedzieć. Znasz tego człowieka, prawda?
On chciał, żebyś z nim gdzieś poszła, a ty nie chcia-
Å‚aÅ›,
tak? Kto to jest? Dlaczego cię prześladuje? Już nieraz
widziałam, że boisz się czegoś.
Jo oblała się ciemnym rumieńcem, a w jej dużych
niebieskich oczach błysnęły łzy.
Proszę, Lyle, nie pytaj mnie o nic - błagała, rzucając
niespokojne spojrzenia w głąb ulicy. Scott zre-
zygnował z pościgu i szedł teraz w ich stronę. - Nie
mogę ci powiedzieć. Po prostu nie mogę.
Ale ja jestem twoją przyjaciółką, Jo. Chcę ci pomóc.
Nikt nie może mi pomóc - z goryczą stwierdziła
dziewczyna. - Nikt. Proszę, Lyle, nie wracajmy już do
tego. Jeśli naprawdę jesteś mi życzliwa - zniżyła głos
do błagalnego szeptu - nie mów nikomu o tym, co tu
widziałaś. Zapomnij. Nic mi nie jest. Naprawdę -
dodała głośno, by usłyszał ją nadchodzący mężczy-
zna.
-Nie udało mi się dorwać tego drania. Wstrętna kre-
atura! - mruknÄ…Å‚ Scott, podchodzÄ…c do dziewczÄ…t.
S
R
Oddychał ciężko. - Miał nade mną zbyt dużą przewa-
gę. Kto to był, Jo? Czego od ciebie chciał? Lyle za-
wahała się. Jo patrzyła na nią błagalnie.
-Jo powiedziała, że to jakiś szalony turysta - wy
jaśniła, starając się nadać swemu głosowi normalne
brzmienie. - JakiÅ› pomyleniec.
Dziewczyna potakująco skinęła głową.
-Mmuszę iść do... Przepraszam - wykrztusiła, po
czym puściła się biegiem w stronę przyczepy.
Lyle i Scott wymienili zaniepokojone spojrzenia.
-Wierzysz w tÄ™ jej historyjkÄ™ o pomylonym tury
ście? - cicho spytał Scott.
Lyle przecząco pokręciła głową.
Jasne, że nie. Szkoda, że nie widziałeś jej twarzy. By-
ła śmiertelnie przerażona. Zresztą, to nie pierwszy raz
- dodała ponuro. - Już wcześniej widziałam ten strach
w jej oczach.
No właśnie - mruknął Scott. - Dałbym głowę, że już
kiedyś widziałem tę smutną twarzyczkę. Tylko nie
mogę sobie przypomnieć, gdzie i kiedy.
Mówisz o Jo? - zdziwiła się Lyle. - Widziałeś ją
gdzieÅ› poza rodeo?
Scott przytaknÄ…Å‚.
Mam bardzo dobrą pamięć do twarzy. Na pewno już
ją kiedyś widziałem. Tylko gdzie?
To teraz nieważne. Jedno jest pewne: Jo ma poważne
kłopoty - stwierdziła Lyle. - Myślę, że ktoś ją śledzi i
ona dobrze wie kto.
S
R
W takim razie trzeba iść na policję. Może oni będą
mogli jej jakoś pomóc.
Policja odpada. Jo o mało nie zemdlała, kiedy o tym
wspomniałam. Błagała mnie, żebym nikomu o tym
nie mówiła i myślę, że nie powinnam. Ciebie też
chciałabym o to prosić. Nie sądzę, aby można było jej
pomóc, jeśli nie wyzna nam całej prawdy.
-Zastanawiam siÄ™... - zaczÄ…Å‚ Scott.
Przerwało mu nadejście Marthy. Kobieta wróciła
z zakupów w pustymi rękami i kwaśną miną.
Witaj, Mickey! - rzuciła Lyle, starając się nadać swe-
mu głosowi pogodne brzmienie. - Jak poszło?
Lepiej nie pytaj! - warknęła Martha. - Cześć, Scott!
Witaj, Martho! Pomagam Lyle.
Widzę. - Martha popatrzyła ze zdziwieniem na dżinsy
i podkoszulkę Lyle. - Wydawało mi się, że kiedy wy-
chodziłam, byłaś ubrana zupełnie inaczej. A może nie
było mnie dłużej niż jeden dzień?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]