[ Pobierz całość w formacie PDF ]
który nie znosił najmniejszego sprzeciwu. Ceniono ją, ale nie lubiano.
Jednak Mietek był zakochany i całkowicie uległy. Wyglądało na to, że w
ciągu ostatnich lat zawojowała go bez reszty.
Z kolei on mówił o sobie: o swym pobycie w więzieniu i o obecnej pracy.
Potem mówili o wspólnych znajomych. Gromada ludzi, która po wojnie znalazła
się w Brukseli, rozeszła się po świecie. Dwaj znajomi znaleźli się w Kongo
i tam, jak zapewniał Mietek, "zrobili forsę". Jeden zawędrował do
Australii. Ci, co byli najmocniej związani z polityką, przenieśli się do
Londynu. Inni woleli Paryż - traktując go zresztą jako wstęp do wyjazdu do
New Yorku.
- A co robi Jola Kubińska? - rzucił siląc się na ton jak najbardziej
obojętny.
- Ty o to pytasz? Przecież byłeś z nią blisko.
- Stare dzieje. Nie wiem o niej nic. Gdy ja odjeżdżałem do kraju, ona
wybierała się do Stanów.
- Pojechała. Po roku się rozwiodła. Znowu wyszła za mąż i wróciła z mężem
do Europy.
- Za kogo wyszła? Nie wiesz?
- Wiem. Nazywa się Rotter. Na pewno słyszałeś to nazwisko?
- Nie słyszałem.
- To przecież gwiazda Wolnej Europy. Kim był dawniej, nie wiem. Nie
słyszałem o nim. Rotterowie mieszkają w Monachium. Jola także produkuje
się...
Ktoś zbliżył się do stolika. Był to mężczyzna wysoki, szeroki w ramionach.
Twarz miał gładko wygoloną, jasne włosy krótko przycięte. Oczy lekko
zmrużone. Ubrany był elegancko, w ręku trzymał zwinięty parasol.
- Hallo, Mietek - powiedział nad głową Rogowskiego. - Macie panowie jakieś
tajemnice czy wolno się do was przysiąść?
Poleski wydawał się zmieszany. Poderwał się z krzesła, zrobił niezręczny
gest.
- Proszę, proszę cię. Przedstawiam ci Jędrka Rogowskiego z Polski...
Mężczyzna wyciągnął do Jędrka dłoń.
- Kilman. Słyszałem o panu. Może się nawet kiedyś
spotkaliśmy?
- Nie przypominam sobie...
- A ja przypominam sobie, że widywałem pana tu w Brukseli.
Przyjechał pan z Polski? - Kilman utkwił w twarzy Jędrka spojrzenie swych
niebieskich oczu otoczonych siatką zmarszczek. - Nadzwyczajne. Puszczają?
- Puszczają - Jędrek starał się odpowiadać grzecznie, chociaż przybysz od
pierwszej chwili wydał mu się niezbyt sympatyczny.
- Pewno jak kogo?
- Być może.
Kilman usiadł, sięgnął po amerykańskie papierosy. Podsunął Jędrkowi. Gdy
ten potrząsnął głową, zapytał:
- Pan nie pali?
- Nie palę.
- Mietka nie częstuję, bo mu jego Marylka palić zakazała. Chętnie bym z
panem pogadał. Ale nie tutaj. Tu tylko kawa, a od kawy wątroba chora. Jak
pić, to coś lepszego. Zapraszam na whisky.
- Przecież w Belgii, jak słyszałem, prohibicja.
- Rozsądna prohibicja. Chce człowiek kupić alkohol, musi od razu
dwa litry. Ale w klubach prohibicja nie obowiązuje. Chodźcie.
Jędrek uległ, choć właściwie nie miał ochoty przyjmować tego zaproszenia.
Nie miał jednak co robić z wieczorem, a w żadnym klubie nigdy nie był.
Wyszli. Wieczór zrobił się ciepły. Miasto płonęło wokoło kolorowymi
neonami. Minęli oświetlone witryny angielskiej księgarni. Kilman
powiedział:
- Poczekajcie chwilę...
Dał nurka w otwarte drzwi księgarni. Jędrek zapytał Mietka:
- Co to za facet?
- Trudno powiedzieć...
- Nazywa się Kilman?
Poleski zrobił nieokreślony ruch ręką.
- Może naprawdę tak się nie nazywa. Ważny. Kręci się przy różnych
sprawach. Ma forsę... - Ostatnie słowa wypowiedziane były nabożnym szeptem.
Kilman wyszedł z księgarni. Trzymał w ręku książeczkę w tanim wydawnictwie
pocket-books.
- Zna pan to? - podał książkę Jędrkowi.
- Orwell 1984. Nie, nie znam. Co to takiego?
- Coś dla pana. Niech pan to weźmie. Chyba, że się pan boi?
- Dlaczego miałbym się bać?
- Gdyby bezpieka znalazła to u pana...
- Proszę się za mnie nie bać. Czy to takie arcydzieło?
- Jasnowidztwo.
- Zobaczymy.
Klub znajdował się w jednej z kamienic starego rynku. Wchodziło się z
klatki schodowej, drzwi były bez szyldu. W przedpokoju znajdował się
odźwierny w czerwonej liberii. O nic nie pytał, skłonił się tylko Kilmanowi
z widocznym uszanowaniem. Musiał go znać. Także na sali martre d'hótel
przybiegł zaraz i z ugrzecznieniem zaprowadził do stolika w kącie. Nad
stolikiem paliła się lampa z żółtym abażurem, ogarniając siedzących przy
stoliku kręgiem odcinającego od reszty sali blasku. Za chwilę kelner
przyniósł whisky w karafce z rżniętego szkła, miseczkę z kostkami lodu,
słone orzeszki i kawałki sera z wetkniętymi w nie wykałaczkami.
- Wypić zawsze można - powiedział Kilman nalewając swoim gościom do
szklanek. - Tu w Belgii klimat mokry, więc klin klinem. Zdrowie pańskie.
Więc przyjechał pan z Polski? I ma pan zamiar wracać?
- Jak najbardziej.
- Nie zostałby pan tu z nami?
- Nie.
- Ma pan w kraju rodzinę?
- Mam.
- No, tak. Obowiązki, prawda?
- Mniej więcej.
Sięgnął po papierosy do kieszeni kamizelki w szkocką kratę.
- Słyszeliśmy, że bolszewicy trzasnęli pięćdziesięciomegatonówką?
Strasznie się tym chwalą. Zaraz Amerykanie zrobią coś jeszcze większego.
Będzie pokaz eksplozji. Ale o tym, że czerwoni mieli katastrofę przy
wybuchu bomby, nic nie pisali.
- Skąd pan wie, że była jakaś katastrofa?
- Wie się. Są sposoby. Tysiące ludzi zginęło, cały obszar skażony...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]