[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zapał w Londynie. Wątpię, czy przyszłaby choć jedna osoba, gdy-
bym robił taką operację. A ty cały personel zachęciłeś do przyjścia.
- Nikogo nie zachęcałem. Przyszli z własnej woli.
- Zdumiewające - stwierdził OHver. - Staraj się, aby tacy pozo-
stali, dobrze?
- To właśnie zamierzam zrobić - zapewniłem.
I mam nadzieję, \e zrobiłem.
Kiedy Sheba całkiem wyzdrowiała, postanowiliśmy przez co naj-
mniej sześć miesięcy trzymać ją z dala od Lea, bo nie chcieliśmy, \e-
by po tak cię\kiej operacji za szybko znów zaszła w cią\ę. Wreszcie
wpuściliśmy lwy do jednej klatki, one bardzo się na swój widok ucie-
szyły i wkrótce Sheba po raz drugi zaszła w cią\ę. Naturalnie obser-
wowaliśmy ją z najwy\szym niepokojem, ale tymczasem zdołałem
sprowadzić z Ameryki pistolet pneumatyczny, więc gdyby coś było
nie w porządku, nie musielibyśmy przynajmniej ściągać 01ivera z
londyńskiego zoo. Sheba urodziła dwa tłuste, zdrowe szczenięta
bez \adnych trudności i wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Nie był to
jednak koniec jej dramatu. Kiedy lewki podrosły na tyle, \e mo\na
je było zabrać od matki, ona kolejny raz zaszła w cią\ę.
Poniewa\ niedawno całkiem normalnie urodziła parę młodych,
trwaliśmy w przekonaniu, \e ta następna cią\a przebiegnie tak samo.
Lecz tu\ przed porodem znowu złapała te gazotwórcze drobnoustroje
i musieliśmy powtórzyć zabieg. Po wstrzyknięciu narkozy za pomocą
pistoletu pneumatycznego pan Blampied i Tommy Begg zrobili
cesarskie cięcie i wyjęli dwa lewki, równie wzdęte jak te pierwsze.
Shebie zało\ono szwy, jak zwykle dostała zastrzyk z penicyliny i tym
podobne, po czym wróciła do klatki, którą zajmowała tak długo. Na
pozór wszystko przebiegało, jak trzeba, gdy wtem, ku naszemu prze-
ra\eniu, zrobiła pewnego dnia to jedno, czego - mieliśmy nadzieję -nie
powinna zrobić, a przed czym nie mogliśmy jej uchronić. Choć klatka
była długa i wąska, Sheba mogła w niej stanąć i trochę się ruszać.
Widocznie wstała w nocy, spróbowała się obrócić i w rezultacie
zerwała wszystkie szwy.
Kolejny raz musiała dostać narkozę i być zeszyta, co okazało się
niezwykle trudne, bo pierwotne szwy, pękając, porozrywały ciało na
krawędziach rany. W rezultacie nale\ało zało\yć olbrzymie szwy,
cztero- lub pięciocalowe, łączące z sobą skórę i ciało i na tyle mocne, \e
nadawały się do zszywania. Po zabiegu i wstrzyknięciu zwykłych
antybiotyków wróciła do klatki. Następnego rana czuła się niezle,
mogła podnieść głowę i wypić trochę glukozy i wody. Dostała kolejny
zastrzyk z penicyliny i elektrolity w kroplówce. Lecz w południe
zaczęła dziwnie oddychać i zmarła mimo zastosowania środka pod-
trzymującego akcję serca. Oczywiście prze\yliśmy gorzkie rozczaro-
wanie, czuliśmy jednak, \e zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, aby
ją ratować. Ta trzecia operacja była po prostu ponad jej siły.
IV
Państwo D.
Drogi Panie Durrell.
Parę dni temu do mojego holu wleciał dzięcioł i zaczął wydzioby-
wać dziurę w szafkowym zegarze. Czy jest to zdarzenie niezwykle?
To chyba Edgar Wallace powiedział, \e jeśli ktoś ma jeden przydomek,
cieszy się pewnym szacunkiem, ale jeśli ma ich dwa lub więcej, nie jest
lubiany. O ile wiem, my z JacÄ…uie mamy w zoo tylko jeden przydomek,
jeśli tak to mo\na nazwać; wszyscy pracownicy mówią o nas Państwo
D. Wydaje mi się, \e pierwszy zrobił to Shep Mallet.
Shep, ze swoją kędzierzawą czupryną, niebieskimi oczami i szero-
kim, ujmującym uśmiechem, to bez wątpienia najprzystojniejszy
członek naszego zespołu. W swoim czasie złamał więcej serc, ni\
zdołałbym spamiętać, i właściwie \adna z zatrudnionych w ptaszarni
dziewczyn nie pozostała obojętna na jego wdzięki. Dobrze pamiętam
jedną, tak bardzo w nim zakochaną, \e poszła powiedzieć Jere-my'emu,
i\ nie będzie mogła dłu\ej pracować w zoo, jeśli Shep nie odwzajemni
jej uczuć. Poniewa\ to było niemo\liwe, uznała, \e będzie musiała
zrezygnować z posady. Zanim skończyła informować o tym Jeremy'ego,
nagle jęknęła:  Och, panie Mallinson, kocham go tak bardzo, \e chyba
zwymiotuję!", po czym wypadła na korytarz i natychmiast
zwymiotowała. Jako \e Shep ma na imię John, często się
zastanawiałem, dlaczego nigdy nie przezwaliśmy go Don Juanem, tylko
Shepem, którym do dziś pozostaje. Shep sprawuje opiekę nad naszymi
dość licznymi ptakami.
W sumie ptaki odznaczajÄ… siÄ™ chyba mniej wyrazistym charakterem
ni\ inne zwierzęta, mieliśmy jednak w ró\nych okresach du\o ptaków o
zgoła niepowtarzalnych osobowościach. Moim zdaniem najdobitniej
tego dowodził Trumpy, południowoamerykański gru-
chacz siwoskrzydły. Takie gruchacze, rozmiarami zbli\one do kury,
mają wysokie, sklepione czoła, świadczące o wielkim intelekcie, i du\e,
przejrzyste oczy. Dość oswojony Trumpy mógł się swobodnie poruszać
po zoo i między innymi miał zwyczaj instalować się z nowo
przybyłymi zwierzętami. Polegało to na tym, \e stawał w pobli\u albo
jeszcze chętniej w klatce przybysza i tkwił tam przez dwadzieścia
cztery godziny, dopóki nie poczuł, \e ten się zadomowił. Potem ruszał
gdzieÅ› indziej.
Zaczął przefruwać nad płotem i straszyć dwa pingwiny, które
mieliśmy w tym czasie. Znosiły to, dopóki mogły, a\ wreszcie kiedyś
rzuciły się na niego i jeden zamachnął się tak szczęśliwie, \e wrzucił go
do sadzawki. Oczywiście Trumpy, nie będąc ptakiem wodnym, znalazł
się na ich łasce. Wyłowiliśmy go z wody, na której się unosił, mocno
zakrwawiony, z kilkoma paskudnymi ranami, i naprawdę uznaliśmy go
za straconego. Całe zoo natychmiast okryło się \ałobą. Ale jakoś go
opatrzyliśmy i nazajutrz Trumpy, o parę piór ubo\szy, a o parę blizn
bogatszy, jak dawniej z powagą przechadzał się po terenie ogrodu i
ka\dego pozdrawiał.
To Trumpy zawsze odprowadzał ostatnich gości, a raz wsiadł nawet
z nimi do autobusu, aby się upewnić, \e jadą w dobrym kierunku.
Zmierć Trumpy'ego była całkiem nieoczekiwana i szalenie bolesna dla
Shepa, bo ponosił za nią odpowiedzialność. Dzwigał na grzbiecie du\y,
cię\ki wór trocin do domu ssaków, nieświadomy, \e Trumpy, zgodnie
ze swym zwyczajem, depcze mu po piętach. Nie oglądając się do tyłu,
Shep upuścił worek przed jedną z klatek; przy-duszony nim Trumpy
zginął na miejscu. Wszyscy byliśmy tym ogromnie poruszeni, ale
potem kupiliśmy jeszcze dwa gruchacze i pozwalamy im chodzić
wszędzie. Jak dotąd brak im osobowości tego pierwszego, ale liczymy,
\e jÄ… sobie wyrobiÄ….
Nieprzeciętnym charakterem odznaczał się te\ Dingle, gralina. Ci
dziwni członkowie rodziny kruków są czarni, ze szkarłatnymi nogami i
długimi, zakrzywionymi, szkarłatnymi dziobami. Dingle, którego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl