[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twą duszę, byś mogła skuteczniej z nim walczyć. Najważniejsze jest jednak, byś nigdy,
przenigdy się nie poddała. Jeśli dasz jej choć cal, wezmie sobie sto mil.
- A jeśli płyn nie zadziała? - Spytałam.
- Zawsze działa.
- Lecz jeśli tym razem będzie inaczej?
- Ona tobą zawładnie. Prawdopodobnie już zaczęła to robić. Nie stanie się to
natychmiast. Nie stracisz siebie od razu, lecz będziesz traciła kawałek po kawałku.
Dlatego musisz zrobić to, co ci powiedziałam.
- W porządku. Zrobię tak - obiecałam.
Maria wstała i zrozumiałam, że zostałam odprawiona. W sklepie zapłaciłam
chłopcu, który zdążył już wrócić i popatrywał na mnie z zaciekawieniem. Podał mi
wielki słój z rzadkim zielonoszarym płynem, w którym pływały jakieś liście, gałązki i
kilka małych jagód przypominających ziarnka pieprzu. Na białej naklejce
wydrukowano czarnym tuszem: NUMER 5, ODPDZANIE DEMONA.
*
* *
Siostra Maria rzuciła na mnie urok, lecz kiedy wróciłam do domu, nietrudno mi
było na powrót uznać całą sprawę za doskonałą okazję, aby się pośmiać. Tylko że
jakoś nie było mi do śmiechu, nie powiedziałam też o wyprawie nikomu. Uznałam, że
mogę użyć płynu z butelki. Co mi szkodzi, pomyślałam. Nie spodziewałam się rzecz
jasna fajerwerków ani nic innego, ale przecież nie zaszkodzi spróbować. Natarłam
starannie wydrukowaną etykietkę olejem, by móc powiedzieć Edwardowi, że to płyn
do kąpieli. Rozebrałam się, weszłam do wanny i prosząc Boga, aby mi pomógł,
wylałam sobie płyn na głowę. Pachniał lukrecją i trochę szczypał w oczy. Zamknęłam
usta, by go nie połknąć - zapomniałam spytać, czy mógłby okazać się szkodliwy.
Rozłożyłam ramiona i pozwoliłam, by spłynął, zostawiając po sobie gęsią skórkę.
Nic się nie wydarzyło. Nie byłam pewna, czy powinnam go zmyć czy też
pozwolić, by wysechł na skórze, pachniał jednak zbyt mocno, wzięłam więc krótki
ciepły prysznic, a potem wytarłam się i założyłam piżamę. Resztę wieczoru spędziłam
zajmujÄ…c siÄ™ rachunkami i oglÄ…dajÄ…c telewizjÄ™.
Kilka dni pózniej owczarek nadal czekał na stacji, spoglądając wprost przeze
mnie. Idiota nie wiedział już, kim jestem.
- Odejdz - prychnęłam. - Wynoś się stąd.
Pies spojrzał na mnie, a ja na niego. Naprawdę go teraz nienawidziłam,
głupiego zwierzaka wpatrującego się we mnie oskarżycielsko wielkimi oczami w
kolorze czekolady.
- Odejdz - zawołałam znowu, wskazując otaczające dworzec pustkowie w
kierunku przeciwnym do naszego domu. Nie odrywając ode mnie spojrzenia, opuścił
barki i podniósł ogon, jakbym drapała go po grzbiecie. A potem skoczył ku mojej
wyciągniętej dłoni i ją ugryzł.
Krzyknęłam, bardziej z szoku niż z bólu. Na skórze widać było zaledwie nikły
ślad zębów, bolało też raczej tak, jakby na rękę spadła mi książka, nie tak, jak moim
zdaniem powinno boleć ugryzienie. Tymczasem pies, ugryzłszy mnie, położył się z
głową pomiędzy łapami i zaskomlił. Teraz on bał się mnie bardziej niż ja jego.
- Spieprzaj! - Wrzasnęłam. Idiota wstał i uciekł.
Poszłam do domu, umyłam rękę, owinęłam ją w czystą białą ściereczkę i
zadzwoniłam do Eda z nadzieją, że będzie mógł zawiezć mnie na pogotowie. Nie było
go, zadzwoniłam więc po taksówkę. Zanim dotarłam do szpitala, ręka bolała już tak,
jak sobie wyobrażałam, że powinno boleć ugryzienie. Zadzwoniłam znowu do Eda.
Nadal go nie było. Spędziłam w poczekalni trzy godziny, próbując domyślić się, co
dolega ludziom, którzy znalezli się tam ze mną. Czasami sprawa była oczywista -
suchy kaszel, spuchnięty wyrostek - w większości wypadków musiałam jednak
zgadywać. W końcu wprowadzono mnie do jasno oświetlonego gabinetu
mikroskopijnych rozmiarów, gdzie doktor zdezynfekował ranę i spytał, czy znam psa,
który mnie ugryzł.
- To ważne? - Spytałam.
- Tak, ponieważ jeżeli nie wie pani, kto jest jego właścicielem, będzie musiała
pani dostać teraz dwa zastrzyki, kolejny za trzy dni, następny za siedem, ponowny za
czternaście i ostatni za dwadzieścia osiem dni. Ugryzienie przez obcego psa zawsze
pociąga za sobą ryzyko wścieklizny.
- A gdybym była absolutnie przekonana, że ten pies nie ma wścieklizny? -
Spytałam.
- Skoro go pani nie zna - odparł zirytowany - nie może pani być absolutnie
pewna, że jest zdrowy. Jedyny sposób, aby uniknąć zastrzyków, to przynieść próbkę
mózgu psa. Proszę się przygotować, zaboli.
Co powiedziawszy, wbił mi grubą igłę w ramię w pobliżu ugryzienia, a potem
drugi raz, powyżej. Bolało bardziej niż ugryzienie.
Nawet ja wiedziałam, że próbki mózgu nie da się pobrać od żyjącego psa.
Doskonale, pomyślałam w pierwszej chwili. Głupi sukinsyn na to zasłużył. Lecz potem
przypomniałam sobie stare niemądre psisko, mojego kumpla, najlepszego towarzysza,
i to, jak niezmordowanie starał się mnie uwieść, nawet gdy wyjaśniłam, że jestem
mężatką. Nie mogłam zrobić mu krzywdy. Zatem trzeciego, siódmego, czternastego i
dwudziestego ósmego dnia po tym, jak zostałam ugryziona, zameldowałam się znów
w gabinecie, by otrzymać dalsze bolesne zastrzyki. Pies tymczasem zniknął i nigdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl