[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więc żadnego powodu, by biegła do biura zawiadamiać go o
tym, co się stało. Zresztą wiedziała, że nie będzie miał ochoty
jej wysłuchiwać. Ani tym bardziej oglądać.
Znów spojrzała na plastykowy pręcik. Nadal był niebieski.
Chase Buchanan wypełnił warunki umowy i dał jej dziecko.
Powinna być mu za to wdzięczna do końca życia. Warto byłoby
temu człowiekowi podziękować.
Uśmiechnęła się i zaczęła nucić pod nosem piosenkę, którą
niegdyś, jako małej dziewczynce, śpiewała jej matka. Uszczę-
śliwiona weszła pod prysznic.
Chase studiował uważnie rysunki techniczne rozłożone na
biurku i usiłował sobie przypomnieć, co na temat projektu miał
powiedzieć Gwen, czyli pani Gwendolyn Montgomery.
84
S
R
Upłynęły zaledwie dwa tygodnie pracy nad projektem pod-
miejskiego centrum handlowego, a już z inicjatywy tej kobiety
mówili sobie po imieniu.
Zamiast przyglądać się szczegółom leżącego na wierzchu
rysunku, Chase wpatrywał się w drobną dłoń, spoczywającą
obok. O idealnie gładkiej skórze, mimo zimy opalonej na złoty
kolor. Gwen albo niedawno wróciła z urlopu w tropikach, albo
regularnie uczęszczała do solarium. Ręce miała zadbane. Owal-
ne paznokcie, pomalowane lakierem w śliwkowym kolorze,
wyglądały jak wilgotne. Na wszystkich palcach tkwiły pier-
ścionki, prawdziwe dzieła sztuki, zdobione drogocennymi ka-
mieniami.
Chase przypomniał sobie nagle ręce Sylvie Venner, błądzące
po jego ciele i kreślące wzory, w niczym nie przypominające
linii na rysunkach technicznych, które przed nim leżały. Były
to ręce szorstkie i czerwone, co było widomym rezultatem pra-
cy fizycznej. Paznokcie miała krótkie, chyba obgryzione, a je-
dyną ozdobę dłoni stanowił szkolny sygnet. Dlaczego więc
przypomniały mu się te ręce i czemu nagle zapragnął mieć je
teraz przy sobie?
Odgonił natrętne myśli. Po co wspominać ładną barmankę i
wracać do wspólnie spędzonego popołudnia sprzed dwu tygo-
dni? Nie potrafił jednak przestać się zastanawiać, czy wysiłki
Sylvie dały oczekiwane wyniki. Zaszła w ciążę? Nosiła jego
dziecko?
Nie, nie jego dziecko, lecz jej, poprawił się szybko. Wy-
raznie zastrzegła sobie wyłączność w stosunku do ewentual-
nego potomka. Nawet na piśmie. Czarno na białym.
- Do diabła z tym wszystkim - mruknął rozezlony. Usłyszał
nagle głos Gwen, dochodzący jak z oddali:
- Chase?
85
S
R
- Co takiego?
- Pytałam, czy nie dałoby się umieścić wind w skrzydłach
wschodnim i zachodnim, zamiast w północnym i po-
łudniowym. Nie słuchasz tego, co mówię.
Westchnął głęboko. Usiłował ukryć zniecierpliwienie, które
nagle go ogarnęło.
- Przepraszam. Zamyśliłem się nad czymś. Zmiana,
którą proponujesz, wymagałaby znacznej modyfikacji kon-
strukcji całego centrum. Jeśli chcesz, pózniej do tego jesz
cze wrócimy.
Gwen uśmiechnęła się promiennie.
- Zwietnie. Może omówimy szczegóły podczas lunchu?
Chase nie miał żadnych planów na popołudnie.
Ale w towarzystwie Gwendolyn Montgomery nie chciał
spędzić ani chwili dłużej, niż było to konieczne. Ta kobieta ro-
biła mu awanse, które go nie bawiły. Sam nie wiedział, dla-
czego. Była przecież bardzo atrakcyjna fizycznie, inteligentna,
bystra, złośliwa i miała specyficzne poczucie humoru, a ponad-
to łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań.
WestchnÄ…Å‚ raz jeszcze.
- Nie mogę. Mam inne plany. Przepraszam, Gwen. Już się
umówiłem - skłamał gładko.
- Trudno. - Wzruszyła lekko ramionami. - Może kiedy in-
dziej.
Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz nagle na biurku Ch-
ase'a odezwał się telefon wewnętrzny. Podniósł słuchawkę.
- Tak?
Usłyszał cierpki głos Lucille:
- Przyszła pani Sylvie Venner. Znów nie zapowiedziana.
Chce zobaczyć się z panem.
86
S
R
Chase uśmiechnął się pod nosem. Jego sekretarka prze-
strzegała biurowych reguł i była oburzona, gdy ktoś je łamał.
Już miał powiedzieć Lucille, że za chwilę będzie wolny i
przyjmie gościa, gdy nagle drzwi do gabinetu otworzyły się
szeroko i stanęła w nich drobna postać. Chase ujrzał najpierw
parę zgrabnych nóżek w czerwonych rajstopach i czarnych bot-
kach. Wystawały spod czarnej aksamitnej spódniczki mini.
Reszta postaci była niewidoczna, bo skryta za ogromnym bukie-
tem kwiatów, nad którym falowała wiązka różnokolorowych
baloników.
- W porządku, Lucille - powiedział Chase uspokajająco do
słuchawki, żeby zapobiec interwencji sekretarki.
Baloniki poruszyły się, rozchyliły i odsłoniły promienną
twarz Sylvie, która na widok Gwen natychmiast się zasępiła.
- Przeszkadzam? - spytała.
Chase spojrzał na stojącą obok brunetkę i uśmiechnął się
niepewnie.
- Sylvie, to jest Gwendolyn Montgomery, moja klientka -
dokonał prezentacji. - A to, Gwen, jest Sylvie Venner.
Moja... moja barmanka.
Na twarzy brunetki ukazało się zaskoczenie.
- Miło mi poznać panią - odezwała się oficjalnym tonem i
zwróciła do Chase'a, spoglądając wymownie na rozłożone na
biurku rysunki: - Mamy do omówienia jeszczeparę spraw. Są
pilne.
Chase potwierdził jej słowa skinieniem głowy i zwrócił się
do gościa:
- Sylvie, jestem akurat w trakcie dyskusji nad projektem.
Może to, z czym przyszłaś, omówimy pózniej, u Cosmy?
Przemierzyła pokój i do kryształowej wazy stojącej na kre-
densie włożyła kwiaty z balonikami.
87
S
R
- Nie ma sprawy. Przechodziłam obok i wpadłam na chwi-
lę tylko po to, żeby podziękować. - Przygładziła dłońmi przód
sukienki i wsunęła za ucho kosmyk jasnych włosów, opadający
na czoło. - Wszystko gra oznajmiła z wymuszonym uśmie-
chem, omiatając wzrokiem cały pokój i starannie unikając po-
staci Chase'a i Gwen. Na policzkach Sylvie wykwitły rumień-
ce.
Chase zapytał:
- Co?
Spojrzenie Sylvie spoczęło na Gwen i zaraz potem prze-
niosło się na jego twarz.
- To. Przecież wiesz. Chodzi o przysługę, którą wy świad-
czyłeś mi dwa tygodnie temu. Wszystko gra. Stało się to, co... co
miało się stać. Przechodziłam obok, więc wpadłam, aby ci po-
dziękować - powtórzyła.
Chase'a ogarnęła nagle ogromna radość.
- To znaczy, że... że jesteś... - Tym razem on przenosił
wzrok z jednej kobiety na drugÄ….
- Na pewno jesteÅ›... ?
- Tak - odparła Sylvie. - Na pewno. Zrobił krok w jej
stronÄ™.
- Sylvie... Przerwała mu szybko.
- Chciałam tylko podziękować.
Nie czekając dłużej, ruszyła w stronę drzwi. Kiedy za-
mykała je za sobą, pod wpływem ruchu powietrza poderwały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]