[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chronologicznym hierarcha, jakiego miałam
zaszczyt powitać, odwiedził nas w ramach
wizyty duszpasterskiej, Dalat było bowiem w
jego diecezji, mimo że administracyjnie
prowincja ta należała do Annamu.
Był pierwszym ordynariuszem Sajgonu po
ogłoszeniu niepodległości Wietnamu i
postaciÄ… legendarnÄ… - podziwiano jego
poświęcenie wobec trędowatych górali z
Djiring, miasteczka przy
143
drodze z Sajgonu do Dalat. Byłam
onieśmielona, spotykając hierarchę o
reputacji świętego, prędko jednak zamieniło
się to w absolutne osłupienie, usłyszałam
bowiem z jego ust upomnienie, aby kochać
Francję!... Nie powiedział przy tym ani
słowa na temat swej diecezji, nie wspomniał
też nic o wietnamskim Kościele. Osobiście
nie żywiłam wobec niego antypatii annamic-
kiej poddanej do misjonarza, ani też nie
odmawiałam mu prawa do popierania własnej
ojczyzny, ale audytorium za moimi plecami
składało się w większości z
niechrześcijańskich auto-chtonek, które w
swej wypowiedzi całkowicie zignorował.
Zdawało się również do niego nie docierać,
że jego owieczki mają rozmaite przekonania
polityczne. Jak sądzę, to właśnie
nieznajomość terenu sprawiła, że popełnił
pózniej gruby błąd, uznając wszystkich
katolików swej diecezji za frankofili.
Powtórzył go za nim jeden z jego księży,
ojciec François Parrel, w opublikowanym w
La Croix"23 artykule dotyczącym japońskiej
inwazji w Indochinach. To właśnie biskup
Cassaigne ukarał surowo wspomnianych trzech
braci-kapłanów, którzy przeszli na stronę
partyzantów - jeden z nich, Nguyen Ba Sang,
wikary z Da-lat, trwał u boku moich
rodziców w czasie komunistycznej rewolucji
w 1945 roku.
Jako uprzywilejowany świadek tamtych czasów
pozwoliłam sobie sprostować błędy, jakie
znalazłam w recenzji biografii biskupa
Jeana Cassaigne'a, zamieszczonej we France
Catholique" w stulecie jego urodzin. Jeden
z dziennikarzy gazety zarzucił mi wtedy, że
przemawiajÄ… przeze mnie antykolonialne
resentymenty - ale powodem mojego artykułu
był naprawdę tylko moralny obowiązek
świadka, czyli chęć przedstawienia prawdy.
Mogłabym zresztą bardzo prosto odpowiedzieć
na ów zarzut: kiedy odczytywałam biskupowi
Sajgonu adres powitalny, byłam młodą
dziewczyną u progu wyborów religijnych i
spo-
23 Z okazji rocznicy zamachu stanu
dokonanego 9 marca 1945 r. przez
Japończyków w Wietnamie.
144
łecznych, która w ogóle nie wiedziała
jeszcze o istnieniu nieładnych uczuć, jakie
mi przypisano.
W roku mojej matury miałam zaszczyt bronić
- tak to muszę ująć - honoru samego Pana
Boga i to w dramatycznych okolicznościach,
które przysięgłam sobie ujawnić, gdy tylko
poczuję się naprawdę wolna, by wypełnić
moje ślubowanie.
Dzień ten nastąpił czterdzieści lat
pózniej, o dziesięć tysięcy kilometrów od
Dalat, a było to w Krakowie podczas wesela
mojej córki Marzeny. Pomiędzy dwoma walcami
jej przyjaciółka Bénédicte Draillard, która
była wówczas rzecznikiem centrum
pielgrzymkowego w Lourdes, zaprosiła na
następny rok mnie i mojego męża na kongres
z okazji stulecia ukazania siÄ™ Rerum
novarum. Pozostawiła nam przy tym wolną
rękę co do tematu, na jaki zamierzamy
zabrać głos. W tej sekundzie zrozumiałam,
że nadszedł odpowiedni moment, by
opowiedzieć o wspomnianym wydarzeniu w
ramach szerszych rozważań o zakorzenianiu
się azjatyckich chrześcijan w Kościele. Oto
zatem odpowiedni fragment mojego
wystÄ…pienia w Lourdes w maju roku 1991:
W styczniu roku 1950, kiedy w Dalat
zakonnice przygotowywały uczennice do
obchodów Tygodnia Jedności24, dowiedziałam
się o gwałtownej śmierci studenta, który
zginął podczas jednej z sajgońskich
manifestacji przeciw generałowi de Lattre
de Tassigny25. Zaczepiło mnie wtedy kilka
koleżanek z klasy, które chciały, bym na
drugi dzień przyszła na Mszę św.
zamanifestować naszą nienawiść do
koloniali-stów". Choć codziennie brałam
udział w Mszy św., wstrzymałam się z
potwierdzeniem. Zaraz potem z poczÄ…tku
dyskretne organizatorki wystąpiły z
odsłoniętą twarzą i ogłosiły ścisłą żałobę,
co wiązało się z założeniem białych tunik z
czarnÄ… opaskÄ… na ramieniu. Za zebrane
pieniądze zakupiły parę metrów czarnego
materiału i przygotowały ze sto opasek
gotowych do rozdania uczennicom
najstarszych klas.
24 Tydzień modlitw o jedność chrześcijan.
25 Jean de Lattre de Tassigny (1889-1952) -
wybitny francuski wojskowy, pośmiertnie
mianowany marszałkiem. W latach 1950-1952
wysoki komisarz i głównodowodzący sił
francuskich w Indochinach.
145
Dziwna sprawa: tylko ode mnie nie chciały
pieniędzy, przyparły mnie za to do muru,
bym powiedziała, czy przyjdę nazajutrz na
Mszę św. w żałobie - był to piątek, a w
piątki Msza św. była obowiązkowa.
Odpowiedziałam jasno: t a k - będę na Mszy
św., bo chodzę na nią codziennie, t a k -
będę się modlić za tamtego studenta, bo
jestem katoliczką, n i e - nie będę miała
czarnej opaski, jeśli chcecie zrobić ze
Mszy św. manifestację polityczną; nie wiem
poza tym, czy to była śmierć przypadkowa,
czy zamordowano go świadomie. Zapominacie,
że większość waszych nauczycielek to
Francuzki i że dla katolików Msza św. jest
wyrazem miłości, a nie nienawiści. Jeśli
chcecie manifestować, to róbcie to na
dziedzińcu, a nie w kaplicy.
Z moim zdaniem zgodziła się zaledwie
garstka dziewczÄ…t - moja siostra, moja
chrześniaczka i kilka innych, nie tylko
chrześcijanek. Cała reszta, ponad setka,
podążyła posłusznie za swymi liderkami i
łatwo pojąć, że nie żywiły do mnie
przyjaznych uczuć. O wiele jednak
poważniejszą sprawą było to, iż ów bunt o
nieprzewidywalnych konsekwencjach wszczÄ…Å‚
się w katolickim internacie, którego
kierownictwo nic o nim nie wiedziało.
Uważałam, że nie mam prawa milczeć i w imię
wyższego dobra postanowiłam powiedzieć o
tym siostrze Marii od DzieciÄ…tka Jezus, o
której słyszałam, że pochodzi z
Luksemburga, co odsuwało ode mnie zarzut
narodowej zdrady. ZresztÄ… wobec tej
zakonnicy mogłam być zupełnie szczera. Moje
działania były spowodowane jedynie niezgodą
na to, by Msza św. przerodziła się w
manifestację polityczną. W grę wchodził
honor Pana Boga.
Nazajutrz włożyłam jasnoszarą tunikę (biała
była zresztą akurat w praniu) i zeszłam do
kaplicy. Nie wierzyłam własnym oczom: żadna
z dziewcząt nie miała opaski i nie
wszystkie nosiły białe tuniki, mimo presji,
jaką wywierały organizatorki. W powietrzu
czuło się jednak niesłychane napięcie, na
twarzach malowała się wściekłość z powodu
upadku przedsięwzięcia, a pod moim adresem
padały wrogie uwagi. Po obiedzie, kiedy
oddawałyśmy brudne naczynia, kolejka mych
antagonistek, którą miałam za plecami,
sączyła mi w uszy rozmaite obelgi,
począwszy od zaprzaństwa, a na piciu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]