[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tamsin z niedowierzaniem pokręciła głową.
- Naprawdę nie widzisz różnicy?
- Nie. Oboje chronimy ludzi, których kochamy.
- Ty ich nie chronisz. Zamierzasz ich pomścić. Twoja rodzina nigdy nie
chciałaby dla ciebie takiego życia. Na pewno wolałaby, żebyś wybaczył i ułożył
sobie życie. Jednak ty postanowiłeś żyć przeszłością. To tak, jakbyś umarł za życia,
Marcosie.
S
R
Jego twarz się zmieniła.
- Nie uważasz, że Aziz powinien cierpieć po tym, jak cię potraktował i co
zrobił swojej pierwszej żonie?
- Zasługujesz na to, by przestać cierpieć - warknęła. - Dlaczego tego nie ro-
zumiesz?
- Tamsin...
- A Aziz nie jest mordercą, a jedynie złodziejem. Szejk powiedział mi, że wi-
dział wypadek, w którym zginęła ta nieszczęsna kobieta. Więc jeśli zamierzasz
ukarać go za kradzież receptury, równie dobrze możesz odegrać się na mnie, bo to
moja firma zyskała na tym najwięcej.
- Nigdy bym cię nie skrzywdził, Tamsin. Nigdy. Możesz być matką mojego
dziecka.
- Nie. - Z trudem powstrzymała łzy. - Nie jestem w ciąży. Wiem to na pewno.
Nie musisz się o to martwić. Już nigdy nie wejdę ci w drogę.
Odwróciła się i ruszyła do małego auta, które zaparkowała w pobliżu ka-
miennych domów w gaju palmowym.
- Naprawdę nie jesteś w ciąży? - zawołał za nią.
Spojrzała przez ramię na jego sylwetkę ginącą w zapadającym zmierzchu.
- Tak - odparła cicho - naprawdę.
Tamsin widziała, jak napinają się jego mięśnie pod cienkim materiałem ko-
szuli. Doskonale znała jego ciało. Szkoda tylko, że nigdy nie odkrył przed nią du-
szy. Na wspomnienie wspólnych chwil omal nie wybuchła płaczem.
- %7Å‚egnaj, Marcosie.
Chwycił ją a rękę.
- Zaczekaj, Tamsin.
Nie spojrzała na niego. Bała się, że jeśli to zrobi, złapie go i już nigdy nie pu-
ści.
- Czego chcesz?
S
R
Przez moment milczał.
- Ja... ja nie chcę cię stracić.
Odwróciła się w jego stronę. Czy to możliwe, że zmienił zdanie, że zrezy-
gnował z bezsensownych swoich działań? Czy zapragnął cieszyć się życiem peł-
nym miłości i szczęścia?
- Zostań ze mną. Jak tylko skończę z Azizem, porozmawiamy. Znajdziemy
nić porozumienia. Może ty i twoja siostra zamieszkacie ze mną w Madrycie. Mo-
glibyśmy być razem. Moglibyśmy... się spotykać.
Tamsin poczuła się tak, jakby dostała obuchem w głowę. Marcos nie powie-
dział, że ją kocha. Nie poprosił, by się z nim związała. Nadal koncentrował się na
wydarzeniach sprzed dwudziestu lat. A więc nic się nie zmieniło.
Mimo to spodziewał się, że wsadzi siostrę w samolot i przemierzy z nią pół
Europy, żeby móc chodzić z nim na randki w Madrycie. Z trudem przełknęła ślinę.
Nie ufała sobie na tyle, żeby przemówić, więc tylko pokręciła głową.
- Więc to chyba koniec - odezwał się ponuro. - Miłego życia.
Zmusiła się do odwrotu.
- Miłej śmierci - wydusiła.
Pobiegła w stronę gaju palmowego, wpadła do samochodu i ruszyła w chmu-
rze pyłu tak szybko, jak tylko mogła. Nie obejrzała się za siebie i nie pozwoliła so-
bie na płacz, dopóki spotkanie w kazbie nie stało się wspomnieniem.
Marcos patrzył, jak odchodzi jedyna ważna osoba w jego życiu. Wkrótce jej
wóz zniknął na horyzoncie. Próbował wmówić sobie, że tak było lepiej, ale całe
jego ciało przeszywał tak potworny ból, że z trudem powłóczył nogami. Czuł się
tak, jakby przegrał walkę.
W ponurym nastroju wszedł do sali przyjęć i przywitał szejka ukłonem oraz
kilkoma słowami po arabsku.
- Ufam, że przedstawisz mi dowody? - przemówił starzec po angielsku.
- Tak jak obiecałem.
S
R
- Rada starszych wysłucha twoje zarzuty. Mój bratanek musi mieć szansę
obrony.
Marcos ściągnął brwi.
- Zamierzasz go sądzić?
Szejk przechylił głowę, przyglądając się uważnie Marcosowi.
- Czyny, które mu zarzucasz, każemy śmiercią. Zgodnie z naszym prawem
mój bratanek nie może zostać osądzony bez zgody rady.
Marcos nie krył zdumienia.
- Sądziłem, że karą za takie wykroczenie jest wygnanie.
- Za kradzież owszem. Jednak ty oskarżyłeś go także o morderstwo. A tutaj
hołdujemy zasadzie  oko za oko, ząb za ząb". - Przywołał gestem służącego. - Wy-
prowadz go.
Zdumiony Marcos ruszył za młodym człowiekiem na dziedziniec. Na miejscu
ujrzał podium i płonące wszędzie pochodnie. Na ławkach wokół wzniesienia sie-
dzieli niemal wyłącznie mężczyzni. Stały tam także dwa puste krzesła. Służący
wskazał mu jedno z nich.
CzujÄ…c na sobie spojrzenia zebranych, Marcos zajÄ…Å‚ miejsce. KÄ…tem oka zer-
knął na kamienne mury w chwili, gdy w oknie na drugim piętrze pojawiła się za-
cięta twarz Aziza.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale nie mogłem tego przegapić.
Zdumiony spojrzał przez ramię i ujrzał Sheldona Wintera.
- Co ty tutaj robisz?
Anglik wzruszył ramionami.
- Przyjechałem dopilnować, żeby mojej siostrze nie spadł włos z głowy, ale
szejk poinformował mnie, że już wyjechała. Chcę jednak być świadkiem upadku
tego drania. Nie lubię cię, ale jestem po twojej stronie. Miałeś choć tyle przyzwo-
itości, żeby zrujnować moją firmę, zamiast uwieść moją żonę.
Marcos zmrużył oczy.
S
R
- Naprawdę oddałeś Winter International?
- Oczywiście. Nigdy nie chciałem prowadzić firmy produkującej kosmetyki
dla kobiet, ale sądziłem, że nie mam wyboru. - Nawet w samym sercu pustyni był
ubrany w spodnie z kantem i kardigan, jakby wybierał się na pole golfowe. Otarł
pot z czoła. - To zdumiewające, jak oczyszczającym doświadczeniem może być
upadek. Nie mam się już czego bać. Mogę tylko zacząć od nowa.
Marcos pokazał mu gestem, żeby się przysunął.
- Zbliż się, Winter.
- Po co?
Bez słowa wyjaśnienia Marcos uderzył go w twarz. Sheldon omal nie upadł,
ale szybko doszedł do siebie i spojrzał wściekle na swojego przeciwnika.
- A to za co?
- Za siniaki na policzku Tamsin.
- Rozumiem. - Sheldon potarł szczękę. - Zasłużyłem.
Marcos przyglądał mu się z niedowierzaniem.
Ten mężczyzna zaprzątał jego myśli przez dwadzieścia lat? To z tym wro-
giem zamierzał stoczyć bój? Z tym słabym nieudacznikiem w średnim wieku?
Spojrzał w puste okno. Aziz był jeszcze gorszy. Okrutny, brutalny i chciwy.
Jednak nikogo nie zabił. Tamsin miała rację. Zemsta na Azizie nie przyniesie mu
ukojenia, bo tak naprawdę Marcos chciał ukarać siebie.
Zrobił głęboki wdech. Przypomniał sobie swoją rodzinę, ich miłość i śmiech, i
dzień, w którym odeszli. Nie zniknęli z jego życia z winy Sheldona ani Aziza. To
on sam doprowadził do ich śmierci, gdy uciekł z domu, żeby się zemścić. A miał
tylko dwanaście lat. Był dzieckiem.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Ale czy potrafił zapomnieć? Czy mógł
sobie wybaczyć?  Przepraszam, tato, mamo, Diego". Marcos zamknął oczy.  Prze-
praszam".
S
R
W jednej chwili poczuł ulgę i zrozumiał, że Tamsin miała rację. Musiał wpu-
ścić do serca światło, zamiast pogrążać się w ciemności. Dla swojej rodziny. Dla
Tamsin. Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek go kochali.
Jednocześnie w tłumie podniosła się wrzawa. Szejk Mohamed ibn Battuta
al-Maghrib i pięciu starszych mężczyzn przeszło przez podium. Szejk przemówił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • michalrzlso.keep.pl