[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tego nie zdołałem zrobić jak ludzka. Tylko ludzka. Nawet jeżeli będzie tylko wymierzeniem
sprawiedliwości za śmierć, któ-
rą zadawałem. Więc niech się tak stanie. I to jak najszybciej. Jestem już śmiertelnie zmęczony.
Mówią, że nie należy mi się prze-baczenie, że nie mam do niego prawa i że zasłużyłem na śmierć. A
ja też wcale nie pragnę żadnego przebaczenia. Są takie dzwięki, których nie jest w stanie słyszeć
normalne ucho ludzkie tylko niektóre gatunki zwierząt, no i bardzo czułe aparaty, skonstruowa-ne
przez ludzi, są zdolne je odbierać. Są też takie rodzaje przeżyć, takie rodzaje doznań, takie rodzaje
życia, które niedostępne są 252
tak zwanym zwykłym śmiertelnikom. Niepojęte są dla nich i nie-osiągalne. Ja żyłem takim życiem
nasyciłem się nim po uszy, jeden haust więcej i chyba zachłysnąłbym się. Wypiłem do dna to, co
miałem do wypicia, i to było z niczym nieporównywalne, chociaż była to swego gatunku trucizna. Po
ostatniej mojej historii z tą kobietą, której o mało nie zabiłem (choć z innych powodów niż tamte),
nie vviem, czy byłbym jeszcze zdolny do dalszych eskapad. Coś się we mnie czy wypaliło, czy
załamało, nie mam poję-
cia. A skoro nie mógłbym już przeżywać życia jak dotychczas, cóż mi po nim? Nie chciałbym też,
żeby mnie na przykÅ‚ad skazano na 25 lat wiÄ™zienia albo osadzono do koÅ„ca życia w jakimÅ› «wa-
riatkowie« jako osobnika niebezpiecznego dla otoczenia. Też miaÅ‚bym zwiÄ…zane rÄ™ce, już nigdy nie
mógłbym nimi dotykać kobiecych włosów, skóry żywych czy nieżywych kobiet. Więc już wolę
śmierć.
Głupi ludzie. Kiedy będą wykonywać na mnie wyrok, swój wyrok, odbiorą mi tylko to życie, które
mógłbym jeszcze ciągnąć przez ileś tam lat. Ale nie odbiorą mi, bo nie potrafią, tego, co miałem.
Mojego ultrażycia...
Inna rzecz, że, czekając z utęsknieniem na koniec koszmaru, w jakim tonę podczas śledztwa, badań,
rozprawy, kiedy byle kto, każdy: sędzia, milicjant, dziesiątki lekarzy, konwojent, świadko-wie,
publiczka, kochany mecenasik broniący mnie z urzędu, dłu-bią we mnie jak we własnym nosie boję
się. Boję się śmierci.
Jaka ona będzie, jeżeli ma brać na mnie odwet za tamte wszystkie śmierci, które zadawałem? Może
ten strach nazwie ktoÅ› pokutÄ…?
Jeżeli tak, to jest ona straszna i okrutna. Przeraża mnie samotność, w jakiej się obracam i która
towarzyszyć mi będzie w ostatniej 253
sekundzie mojego czasu. Oczywiście, jak zawsze w takich wypadkach, będzie przy mnie cały
korowód z urzędu. Ale to nie to, o czym myślę, czego pragnę. %7łeby ktoś o mnie pomyślał. Oni będą o
mnie myśleli, bo muszą, będą wykonywać swoje funkcje w stosunku do mnie. Ja jednak bym chciał,
żeby ktoś pomyślał o mnie nie jako obiekcie wymiaru sprawiedliwości, wraku, który się po-syła na
złom, gdyż tarasuje ludziom drogę lecz o mnie jako o mnie. Jako o człowieku. Obojętne mi przy
tym, czy ten ktoÅ› bÄ™-
dzie myślał o mnie dobrze czy zle, z gniewem czy litością.
Jest ktoś taki... Poślę jej te bazgroty. To ją zmusi do pomyślenia o mnie. Niczego mi więcej nie
potrzeba. No cóż... Nie pozostaje mi nic innego, jak spełnić prośbę nadawcy tego rękopisu. Nie
powiem o nim ani słowa Andrzejowi.
Nie pokażę go Staśkowi Zdebniakowi. Choćby obaj nie wiem jak kpili z mojego kobiecego
sentymentalizmu, nie zawiodę zaufania, którym mnie obdarzono aczkolwiek jest ono ciężarem nie
lada.
Nie wolno nam bowiem wybierać: czyje zaufanie wolno nam zawieść, czyjego zaś nie wolno w
zależności od tego, z kim mamy do czynienia: ze świętym czy ze zbrodniarzem. Czy ze zwyczajnym
człowiekiem. To niebezpieczna droga.
Przykładam zapałkę do stosu luznych kartek. %7łegnaj, nieuchwytny.
Nie umiem rozeznać się w tym, co przeczytałam. Ile jest na tych kartkach chorobliwego majaczenia,
ile usiłowania dotarcia do sedna swoich namiętności, ile próby usprawiedliwienia swoich zbrodni.
Ale czy w tym wyznaniu nie góruje ponad wszystkim innym gorzka pycha odwieczna animatorka
wielorakiego zła, 254
towarzyszka drogi nie tylko wielkich tyranów, ale i drobnego gatunku człowieczego?
Autor spowiedzi snuje opowieść o krzywdzie, jaka go spotkała w młodości. Lecz iluż było i jest na
świecie ludzi stokroć boleśniej doświadczonych przez los i na ogół nie zostają mordercami. %7ład-na
krzywda, doznana od ludzi, nie uprawnia do szukania na nich samowolnie odwetu. Gdyby to
praktykowano, ludzkość pogrąży-
Å‚aby siÄ™ w chaosie i samozniszczeniu.
Nie umiem, nie potrafię, Feliksie, ani ulitować się nad tobą, ani ci wybaczyć, ani przyjąć nawet do
wiadomości twojej pokuty, jak nazywasz swój strach przed śmiercią. Trudno, każdy z nas odpo-
wiedzialny jest za swoje czyny, ponosi konsekwencje wyboru takiej, a nie innej drogi życiowej.
Społeczeństwo zaś ma prawo w obronie życia i jego najcen-niejszych wartości eliminować
degeneratów, zwyrodnialców nie-poprawnych, nie rokujących nadziei na odmianę. Może kiedyś
medycyna osiągnie stopień sprawności, pozwalający na wczesne rozpoznawanie groznych odchyleń
patologicznych i charakterolo-gicznych, na zapobieganie ich rozwojowi, unieszkodliwianie nosi-cieli
psychicznych odchyleń, zanim pogrążą się w swych zbrodni-czych, złowrogich poczynaniach.
Słowem: leczyć będzie umiała ducha i prostować ścieżki ludzkich losów zawczasu, zanim staną się
zdradliwym labiryntem, z którego nie ma wyjścia. Dziś jeszcze nie potrafimy tego robić. W każdym
więc wypadku zbrodni jeste-
śmy sam na sam: my, społeczeństwo, i on, zbrodniarz, morderca.
Jest to za każdym razem pojedynek, który społeczeństwo musi wygrać i prawie zawsze wygrywa,
jakimkolwiek geniuszem byłby 255
przestępca, łamiący ustanowione przez zbiorowość prawo współ-
życia między ludzmi. Jest to po prostu konieczna samoobrona przed złem, które zagraża życiu i temu,
co ludzkość wypracowała przez wieki: człowieczeństwu w najszerszym znaczeniu tego sło-wa.
Brwinów, kwiecień 1971 r.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]