[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poparciu mogliśmy rozpocząć tournee koncertowe.
Jak się wam opłaca?
Wyśmienicie! Pierwszy nasz występ spotyka się zwykle z rezerwą, potem publiczność
domaga się parokrotnego powtórzenia koncertu.
A teraz dokÄ…d jedziecie?
Do Santa Fé i dalej na wschód.
Aha! Nie jest już pani zadowolona z dotychczasowego powodzenia, chcesz zostać
milionerkÄ…!
Z opuszczonymi oczami, z wyrazem głębokiej powagi odezwała się:
Milionerką? O, nie chciałabym po raz drugi być nią, w każdym razie za tę cenę, jak już
raz musiałam zapłacić. Przekonałam się aż zbyt prędko, że byłam tylko olśniona bogactwem.
Mówi pan o moim powodzeniu? Niech pan nie sądzi, że ono mnie upaja! Wie pan, że już
wówczas wolałam śpiewać w domu, niż przed publicznością. Nie marzyłam bynajmniej o
przyszłości śpiewaczki, którą może słuchać każdy, kto zapłacił za bilet. O wiele lepiej by mi
było, gdyby mnie wówczas nie odkrył kapelmistrz. Zaopiekował się mną, wszak nie mogłam
się temu przeciwstawić. Gdyby tego nie uczynił, pozostałabym nadal biedną hafciarką i&
Nie dokończyła zdania. Ponieważ się nie odzywałem się, podjęła:
Byłabym może szczęśliwsza, albo, co więcej, zostałabym nadal tak szczęśliwa, jak
byłam podówczas.
Mam nadzieję, że nie zalicza się pani do osób nieszczęśliwych! Odemknęła powieki, w
zamyśleniu wpatrzyła się w przestrzeń ponad moją głową i rzekła:
Czym jest szczęście i nieszczęście? Nie należy mieszać szczęścia z wiecznie trwającą
radością, a nieszczęścia z nigdy nie ustępującym bólem wewnętrznym. Ale jeśli mnie pan
zapyta, czy jestem zadowolona, wówczas odpowiem panu tak, skoro się do tego& zmuszę.
Rozmowa przybierała obrót nieco męczący. Dlatego ucieszyłem się, kiedy wrócił
Franciszek. Przyniósł jakieś zawiniątko. Złożywszy na stole, podał mi rękę i rzekł:
Serdecznie pana witam, panie doktorze! Któżby mógł przypuszczać! Oniemiałem ze
zdumienia, ale i radości, gdy pana ujrzałem. Ale teraz uczcimy nasze spotkanie. Przyniosłem
coÅ› w tym celu. Odgadnijcie, co?
W każdym razie wino?
Tak, ale jakie? Oto przeczytaj pan!
Riedesheimer Berg przeczytałem.
Tak rzekł, śmiejąc się i podsuwając mi pod oczy flaszkę. A teraz dziwi się pan
bardzo?
Nie wcale nie. Raczej siÄ™ gniewam.
Dlaczego?
To wino nie jest prawdziwe.
Z poczÄ…tku skosztujemy!
Niekoniecznie, gdyż nawet etykieta jest podrobiona. Miejscowość nazywa się
Rudesheim, a nie Riedesheim.
Ach! krzyknął rozczarowany, oglądając uważniej etykietę, Tego nie zauważyłem.
Gruby byk ortograficzny! Jeśli etykieta została tu wydrukowana, to tym bardziej wino
tutaj było tłoczone. Ileż pan zapłacił za flaszkę?
Piętnaście dolarów.
Za dwie?
Za jednÄ….
Tak, to jeszcze uchodzi! Bywają Rudesheimery, które na miejscu więcej kosztują.
Można jeszcze przeboleć stratę trzydziestu dolarów. A więc skosztujmy!
Napełnił trzy szklanki. Trąciliśmy się i podnieśli szklanki do ust. Voglowie już po
pierwszym hauście zrobili miny niezbyt radosne. Ja wcale nie piłem, gdyż zapach mi
wystarczył. Była to zbutwiała polewka z octu i rodzynków.
Niech się pan tym nie przejmuje rzekłem. Nie przyszedłem do was, aby się upić.
Odsuń pan tę lurę i siadaj! Pomówimy o czymś ważniejszym.
Tak, o pańskich czynach w Egipcie! rzekł oglądając mnie z zaciekawieniem.
Zadanie jest ponad siły. Jestem przekonany, że nic pan nie wskórał. Nawet najmądrzejszy
człowiek na świecie nie potrafiłby odnalezć poszukiwanego, przy tak nielicznych i mglistych
poszlakach.
Hm! We mgle nieraz wpadają na siebie ludzie, którzyby się podczas pogody nigdy nie
spotkali.
Jak, co?! Co pan powiedział? To ma znaczyć, że pańska podróż nie była jednak
daremna?
To ma znaczyć, że zmuszę pańską siostrę do czegoś, co, jak się zdaje, jest jej nader
niemiłe.
Mianowicie?
Twierdziła poprzednio, kiedy pana tu nie było, że nie ma chęci zostać znów, milionerką.
Milionerką? Czy do tego właśnie chciałby ją pan zmusić?
Tak. Mówię z całą powagą.
To byłoby więcej niż dziwne, więcej niż cudowne! zawołał, zrywając się z miejsca.
Marta wpatrywała się we mnie uważnie ale nadal milczała.
Nic cudownego nie ma w tej całej sprawie rzekłem. A dziwne jest tylko to, żeśmy
jeszcze jej nie załatwili.
A więc niech pan od razu przystąpi do rzeczy! Wyraził pan swego czasu przekonanie, że
towarzysz Smalla Huntera jest oszustem i nazywa siÄ™ Jonatan Melton.
I tak jest istotnie.
Czy spotkał go pan?
Tak, jak również Smalla Huntera. Jednego martwego, drugiego żywego.
Którego?
Meltona. Smali Hunter nie żyje.
Mój Boże! A więc jesteśmy spadkobiercami ogromnego majątku!
Milionowego! dodałem. Schwycił się za głowę i rzekł:
Ktoby chciał uwierzyć!. Co za radość! Chociażby przez wzgląd na rodziców! Teraz
czuje, że z radości można umrzeć, lub zwariować. Podejdz że pan, podejdz! Muszę pana
uściskać, człowieku, jedyny, jedyny!
Chciał mnie podnieść z krzesła. Oparłem mu się i, aby ukrócić radosne wzruszenie,
rzekłem:
Niech się pan uspokoi! Sprawa nie doszła jeszcze do takiego punktu, aby można było
zwariować z radości. Tak, to prawda, że jesteście spadkobiercami, ale spadku już nie ma.
Jonatan Melton zdmuchnÄ…Å‚ go wam z przed nosa.
O niebiosa! A więc kurator masy spadkowej. Fred Murphy, wydał mu spadek?
Tak odpowiedziałem i wyjaśniłem okoliczności tej afery.
A wiec Melton musi natychmiast zwrócić wszystko! Gdzież jest ten szubrawiec?
Bezzwłocznie jadę go odszukać i zmusić do zwrotu majątku!
Mówiąc to, przyjął tak grozną postawę i tak wściekłą minę, że Melton, gdyby tu siedział,
na pewno by struchlał z przerażenia
Jakże! dodał, gdy nie odpowiadałem. Gdzie jest ten łajdak?
Tu, w Albuquerque, odpowiedziałem spokojnie.
Co? Tu& w& Albuquerque?
Tak. Czy pan nie rozumie? Wszak wyruszyłem w świat, aby zdemaskować tego
człowieka. Nie schodziłem z jego tropu, a zatem, skoro tu jestem, nietrudno odgadnąć, co
mnie sprowadziło.
Ach, ta! To istotnie prawda! A więc tutaj jest, tutaj! Będę&
Stój! krzyknąłem, gdyż podbiegł już do drzwi. Poczekaj chwilę! Wszak Melton
nie stoi na schodach, aby panu poczciwie wpaść w objęcia. Miałem na myśli, że albo jest
tutaj, albo, co najmniej, był tutaj, i to niedawno najwyżej przed dwoma dniami.
My tu bawimy od dłuższego czasu. I nie mieliśmy o tym pojęcia! Nie wie pan, czy
jeszcze jest tutaj, czy już go nie ma? Więc nie mógł się pan dowiedzieć, do jakiego hotelu
zajechał?
Owszem, dowiedziałem się. Prawdopodobnie zajechał do Plenera
Do Plenera! Bywałem tam kilka razy dziennie! Kto wie czy nie siedziałem z nim przy
jednym stole!
Możliwość taka istnieje.
I nic nie wiedziałem! Ale to nie moja wina, gdyż nie miałem o tym wszystkim
najmniejszego pojęcia! Pan, pan jest temu winien! Trzeba było od razu o niego pytać, skoro
tylko przybyłeś do Albuquerque!
Pytać? Ani mi się śniło! Chętnie przyjmę na siebie tę przewinę, że byłem ostrożny. Czy
mogłem się pokazać? Gdyby mnie zauważył od razu by stąd drapnął.
To prawda. Wybaczy pan! Te miliony całkiem mi rozum zaćmiły.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]