[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wzruszyłem ramionami.
- Też mi choroba. Symulacja, nic więcej.
Kobiatko popatrzył na mnie spod oka.
- Symulacja czy nie, kobiecie należą się specjalne względy.
Wydobył nie wiedzieć skąd nie znaną mi jeszcze apaszkę i fantazyjnie przewiązał nią
szyję; zdobył sobie tym nasz aplauz. Potem wziął faks planu i złożył go misternie, mając
zamiar włożyć go niczym chusteczkę do kieszonki koszuli.
- Co to, to nie! - zaprotestowałem.
- A to czemu? - zdziwił się.
- Do zachodu jeszcze dużo czasu. Nie chciałbym, żeby Maria zdążyła wysłać kogoś na
miejsce twego odkrycia. Profesor nie zwrócił szczególnej uwagi na plan lub tylko tak udawał,
ale długiego czasu przyglądać się mu nie miał okazji. Co innego Maria. Gdy raz dostanie plan
w rączki, to ręczę, że go nie wypuści tak długo, aż sobie utrwali w pamięci. A potem odrysuje
i dostarczy pod byle pretekstem choćby temu lodziarzowi .
Kobiatko pokręcił głową.
- Nie sądzę. Coś mi się wydaje, że oni sobie wzajemnie zbytnio nie ufają. Ale
faktycznie masz rację. Plan przed czasem jutrzejszej wyprawy trzeba starać się pokazać
Peruwiańczykom jak najpózniej.
Przyczesał swe długie włosy i już go nie było. Chciałem zawołać, by zerwał w
ogródku choć jedną różę dla Marii, ale on już pukał do drzwi sąsiedniego pokoju...
Wrócił o wiele szybciej, niż się go spodziewaliśmy. Od drzwi zażenowany
odchrzÄ…knÄ…Å‚:
- Hm, nieładnie jest kłamstwem odpowiadać pięknej kobiecie, gdy pyta.
- A cóż to za straszliwe kłamstwo popełniłeś? - spytałem.
- Otóż zapytany o faks planu, powiedziałem, że dotarł do mnie szczęśliwie...
- I gdzież tu kłamstwo?
- ...ale, gdy ona poprosiła o plan, bo tak chciałaby go zobaczyć, skłamałem, że
zapomniałem go w kieszeni samochodu, no a potem już do tego nie wracaliśmy.
Przeciągnąłem się leniwie na łóżku:
- Jeden stąd wniosek, że Maria wie już, że skłamałeś.
Aleksander złapał się za głowę.
- Nic to. Przechowywanie swych planów i notatek najdłużej jak to można w tajemnicy
to, jak się przekonałem, zwykła praktyka poszukiwaczy skarbów nie przynosząca
ukrywającemu plan żadnej ujmy. Zresztą przecież jutro sam ją tam zawieziesz...
- Zaprowadzisz! - sprostował nieugięty strażnik pienińskiej przyrody.
- Ale z tą jej wycieczką do lasu, to miałeś rację - dodał po chwili. - Zobaczyłem
zadrapania na jej rękach, a kiedy spytałem o nie, zastanowiła się chwilę, potem powiedziała,
że poczuła się lepiej, wsiadła do samochodu i przejechała się kawałek szosą na Niedzicę. W
miejscu, które się jej szczególnie spodobało, zaparkowała, posiedziała chwilę na słońcu i
nazbierała bukiet kwiatów, które miałem okazję podziwiać w wazonie.
Poderwałem się.
- W wazonie. Niedobrze!
- A dlaczegóż to? - zdziwił się Kobiatko.
- Czyżbyś zapomniał, że w wazonie trzymała ukryty pistolet? Liczyłem na to, że
sięgnie po niego dopiero przed akcją, nie tak na spokojnie. Ale teraz...
- Co: teraz ? - spytał mój niedomyślny wspólnik.
- Teraz miała czas pobawić się nim. Może na przykład chciała go przetrzeć
naoliwioną szmatką. Nie wiemy też, gdzie pistolet znajduje się obecnie. A to może mieć
wielkie znaczenie.
- Ależ skąd! Gdyby coś odkryła, poznałbym to po niej. A tak zachowywała się
przecież uprzejmie, wręcz serdecznie.
Przeturlałem się po łóżku ze śmiechu.
- Ech, Aleksandrze! Dlaczego tak nie doceniasz Marii, a siebie przeceniasz?!
Kobiatko obruszył się.
- Ty za to znasz się na botanice tyle, co kura na pieprzu. Otóż Marię zainteresowały
wysokie krzewy z porastającymi je dorodnymi jagodami. Nie znała ich, ale nazrywała kilka
takich gałązek, choć ją podrapały (pokazała mi zadrapania na dłoniach i przegubach), by
spytać o nie panią Cecylię lub nas, gdybyśmy już wrócili. W pensjonacie był tylko pan Jerzy,
który wyjaśnił Marii, że znalezione przez nią jagody są jadalne i bardzo smaczne, a nazywają
się maliny. Maliny, drogi Pawle, a ty mi tu wyjeżdżasz z gałązką jeżyny, jak ją nazwałeś!
Poturlałem się po łóżku z powrotem.
- Nie powiedziałem, co Maria nazbierała w lesie, tylko pokazałem gałązkę krzewu, o
który zaczepiło audi. A nie będziesz chyba wymagał od najelegantszego nawet samochodu,
by znał się na botanice. Maliny i jeżyny należą do jednej rodziny różowatych. A skąd biedny
audik mógł wiedzieć, że maliny już dojrzały, a na jeżyny jeszcze czas. Zresztą auto zaczepiło
o to, co rosło na drodze. Równie dobrze mogłaby to być pokrzywa!
- Zwietnie - zaśmiał się Janusz. - Nie dał się pan stryjkowi!
Aleksander sposępniał.
- Jak myślicie: znalazła Maria dostęp do złota Inków?
- A ty, Aleksandrze, jak sądzisz? - spytałem.
Pokręcił głową.
- Raczej nie. Spójrz na plan, gdzie zaznaczone jest miejsce utraty zmysłów przez
mego poczciwego Penetratora . To mała płachetka skalna otoczona z trzech stron jałowcami.
Maria miała mało czasu i sądzę, że szukała w miejscu bardziej dostępnym. Zresztą gdyby
znalazła cokolwiek podejrzanego, na pewno próbowałaby dostać się tam sama...
- Ma, jak mówiłeś, podrapane ręce.
- Ale całe i piękne zresztą paznokcie, które miałem radość podziwiać całując przez
chwilę urocze rączki naszej przeciwniczki. Przy takich pracach jak wydłubywanie szczelin w
skale paznokcie zniszczyłyby się pierwsze.
- Jasne, Aleksandrze. Masz oko i zmysł detektywa!
Aleksander odchrzÄ…knÄ…Å‚ z dumÄ….
- Tak więc, jeśli coś znalazła, to pojechałaby tam teraz pod byle pretekstem w
towarzystwie profesora albo dała znać temu lodziarzowi . Tymczasem siedzi cichutko,
zadowolona, że ją już przestał brzuszek boleć. Ba, zaprasza nas po obiedzie na kawę po
peruwiańsku, co ma być znakomitością w swoim rodzaju.
Obiad, wspaniały jak zawsze z kuchni pani Cecylii, upłynął w równie dobrej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]