[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gatunków herbat, przypraw i rzadkiej japońskiej stali stopionej z wolframem, który
charakteryzuje się najwyższą temperaturą topnienia spośród wszystkich metali.
- Z pewnością właśnie tę stal sprzedawał Mozartowi Racco - stwierdziła z
przekonaniem Amy.
- Wolfram - zamyślił się Dan. Jego wzrok był lekko nieobecny. - Gdzieś już słyszałem
tÄ™ nazwÄ™.
Amy była sceptyczna.
- Jesteś pewien, że nie pomyliło ci się z Wolfgangiem?
- Nie, na pewno chodziło o wolfram. Grace mi o nim mówiła. - Zmierzył siostrę
triumfalnym spojrzeniem. - Jak widać, nie tylko tobie opowiadała o różnych rzeczach.
- Niech ci będzie - westchnęła dziewczyna. - A co dokładnie mówiła?
Teraz Dan wyglądał na zawstydzonego.
- Nie bardzo jej słuchałem...
- I właśnie dlatego większość ważnych rzeczy mówiła mi. Wiedziała, że tobie i tak
wszystko wyleci z głowy.
Szli korytarzem pełnym przepięknie rzezbionych, pozłacanych mebli ze wszystkich
zakątków świata. Na jego końcu znajdował się okrągły pokój ze skąpanym w błękitnym
świetle wytwornym mahoniowym klawesynem.
- Wynoszę się stąd - oświadczył Dan. - To mi zaczyna przypominać sama wiesz kogo.
Amy ścisnęła ramię brata tak mocno, że prawie je pogruchotała.
- Właśnie o niego chodzi! - Wskazała na muzealną tabliczkę. - Tu jest napisane, że na
tym instrumencie Mozart zagrał koncert w domu Racco w 1770 roku!
- Jest tylko jeden problem - zauważył Dan. - Ten klawesyn nie powie nam, co znaczy
D HIC. Chyba ma też niewiele wspólnego z ciastkami, czy to po francusku, czy w
jakimkolwiek innym języku.
- Nie szkodzi - upierała się Amy. - Jak do tej pory wszystkie ślady prowadziły nas do
tego instrumentu. Teraz jestem już pewna, że to właśnie jemu będziemy zawdzięczać kolejną
wskazówkę.
Dan sięgnął do kieszeni dżinsów i wyciągnął z niej lekko pogniecioną serwetkę.
- Dobrze, że nie miałem na sobie tych spodni podczas kąpieli w kanale.
Amy sprawiała wrażenie zdezorientowanej.
- Co to takiego?
Dan rozłożył serwetkę, odsłaniając logo linii kolejowych.
- Jedyne, co można zrobić z klawesynem, to na nim zagrać. Właśnie tę melodię. -
Przekręcił serwetkę, na której znajdowała się partytura KV 617, którą odtworzył z pamięci w
pociÄ…gu.
Amy z trudem stłumiła okrzyk radości.
- Dan, jesteś geniuszem! Zagramy wskazówkę od Bena Franklina na instrumencie
Mozarta!
Rozejrzeli się dookoła. Klawesyn otaczały aksamitne liny, a przy drzwiach stał
strażnik.
- Teraz nie możemy tego zrobić - zauważył Dan. - Ten koleś dałby nam niezle popalić,
gdybyśmy dotknęli tego cennego instrumentu.
- Słusznie - przyznała Amy.
- Wystawę zamykają o piątej - ciągnął Dan. - Do tego czasu będziemy musieli gdzieś
przeczekać.
Aazienka w stylu art deco była stara, pewnie z lat dwudziestych lub trzydziestych
dwudziestego wieku, z białymi iczarnymi kafelkami oraz nieskazitelnie czystą armaturą.
Jak możesz zachwycać się płytkami i wystrojem toalety w takim momencie? - Amy
skarciła się w myślach. Wiedziała jednak, że gdyby przejmowała się tym, czym naprawdę
powinna, byłaby już wielkim kłębkiem nerwów. A miała się czym przejmować. Bo jeśli w
posiadłości zamontowano alarm? Albo zatrudniono do jej ochrony armię strażników? Co
mogło oznaczać D HIC? Jak można odjąć muzykę od francuskiego słowa gateau?
To zbyt wiele niewiadomych jak na czternastoletni umysł. A przecież był to tylko
wierzchołek góry lodowej. Ta rodzina to jedno wielkie zmartwienie! Kiedy nagle
dowiadujesz się, że jesteś spokrewniony z Benem Franklinem, Mozartem i Marią Antonią...
Nie sposób tego opisać! To tak, jakby w twoich żyłach płynęła błękitna krew! Jakbyś stanowił
część historii!
Problem w tym, że ci wielcy, żyjący przed wiekami Cahillowie naprawdę należeli do
historii. Od dawna nie żyli ispoczywali w pokoju. Kim byli współcześni Cahillowie: Jonah,
Holtowie, wuj Alistair, rodzeństwo Kabra, Irina? Oszustami, bandytami, kanciarzami i
złodziejami. Ludzmi, którzy uśmiechali się i nazywali cię kuzynem, ukradkiem sięgając po
nóż, żeby wbić ci go w plecy.
Konkurs miał być ekskluzywny i potężny, dawać szansę kształtowania przyszłości.
Póki co bliżej mu było do reality show pod tytułem Kto pod kim wykopie dołek? Z godziny
na godzinę rywalizacja stawała się coraz bardziej zażarta. Czy wszyscy Cahillowie byli tacy
okropni? Amy jakoś nie mogła sobie wyobrazić Mozarta biorącego udział w pościgu
kanałami czy podkładającego bombę w tunelu. Do czego jeszcze byli gotowi posunąć się ich
krewni?
Pożar, w którym zginęli mama i tata, podobno wybuchnął przypadkiem. Wuj Alistair
twierdzi, że zna prawdę. Czy to znaczy, że ktoś celowo zaprószył ogień?
Na samą myśl o takiej możliwości Amy traciła chęć do dalszej walki. Słowa takie jak
konkurs czy nagroda czyniły z tego wszystkiego rodzaj gry, ale tragedia sprzed siedmiu
lat nie miała nic wspólnego z zabawą. Zabrała jej rodziców, których tak bardzo kochała, a
Danowi odebrała nawet wspomnienie o nich. Jeśli istniał choć cień podejrzenia, że ktoś
celowo podłożył ogień...
Może po prostu powinniśmy się poddać. Wrócić do Bostonu i pozwolić Nellie odejść?
Dobrowolnie oddać się w ręce opieki społecznej. Sprawdzić, czy ciotka Beatrice przyjmie
nas z powrotem...
W głębi serca Amy wiedziała jednak, że poddanie się było ostatnią rzeczą, jaką by
zrobili. Na pewno nie teraz, kiedy kolejna wskazówka była na wyciągnięcie ręki. Nie mieli
żadnych dowodów na to, że Cahillowie maczali palce w śmierci ich rodziców. A nawet gdyby
tak było - zwłaszcza wtedy - zwycięstwo w tym konkursie byłoby pięćdziesiąt razy
ważniejsze.
Amy usadowiła się wygodniej na przykrytej klapą desce klozetowej i spróbowała się
rozluznić. Wiedziała, że siedzący po przeciwnej stronie korytarza, w męskiej toalecie, Dan
robił to samo. Chyba że był zbyt głupi, by się bać.
Nie, jej brat wcale nie był głupi. Wręcz przeciwnie - był bardzo mądry, a nawet -
chociaż raczej na krótką metę - genialny. To on wpadł na pomysł, by schować się w łazience
do czasu zamknięcia wystawy. Amy tylko szła za nim, mijając kolejne skrzydła starego
domu, i starała się zapamiętać pozycje poszczególnych strażników. A kiedy jeden z nich
zaczął im się bacznie przyglądać, to Dan wykazał się swoim niezawodnym instynktem i
wyparował z pomieszczenia. Ona pewnie by tam została, mamrocząc pod nosem jakieś mało
wiarygodne wyjaśnienia.
To prawda, że Dan jej potrzebował, lecz i ona potrzebowała jego. Czy im się to
podobało, czy nie, stanowili drużynę: szalony lamus plus jego jąkająca się, tchórzliwa siostra.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]