[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy skręcał na zachód, rydwan nagle przechylił się i zarył w miejscu. Conan z
rozpędu wpadł na przednią poręcz. Konie stanęły dęba, przerażone widokiem nagiego
wojownika, który wyskoczył wprost na nie z kępy wysokiej trawy. Tańczącego mężczyznę
pokrywały niezliczone wijące się węże.
Nim Cymmerianin zdołał odzyskać równowagę na śliskiej od krwi, przekrzywionej
platformie, dwaj syczący i bełkoczący mężczyzni dopadli rydwanu i chwycili barbarzyńcę za
ramiona. Conan usiłował się wyrwać, lecz trzeci napastnik o oczach z gadzimi zrenicami
zamachnął się kamiennym młotem. Prymitywna broń spadła na hełm Conana. Ogarnęła go
niezwykła, ogłuszająca cisza. Młot wznosił się i opadał miarowo, jak gdyby głowa
Cymmerianina stanowiła wierzchołek ćwieka wbijanego cierpliwie w deski rydwanu. Przy
czwartym ciosie porażająca cisza pochłonęła cały świat.
XVI
AEB W%7Å‚A
Rozszalałe płomienie pochłaniały wszystko na swojej drodze. Rozpościerały się jak
morze i wiły niczym ogarnięte przedśmiertnymi drgawkami zwierzę. Furia ognia i palący żar
stanowiły dowód triumfu kultu Seta. Niemożliwa do ugaszenia pożoga zdawała się ogarniać
nie tylko nemediańską równinę, lecz cały zamieszkany przez ludzi świat. Buchające jęzory
płomieni odprawiały taniec ostatecznego zwycięstwa. Zdawało się, że będą tak czynić przez
całą wieczność.
Mimo to może nie wszystko było stracone. Conan dostrzegł wśród płomieni zjawę.
Daleka, niewyrazna sylwetka zdawała się unosić nad ziemią, chwilami całkowicie rozmywała
się w mgle żaru. Twarz zjawy była nieziemsko piękna. Spoglądając w jej pogrążone w cieniu
oczy, delikatnie zaokrąglone policzki o błękitnym odcieniu oraz ciemnoczerwone jak sok z
granatów usta, można było zatopić się w nieskończenie błogich marzeniach. Oblicze
wyglądającej zza zasłony ognia postaci przepełniał niesamowity spokój, lecz jednocześnie
malowała się na nim absolutna wiedza i bezgraniczne pożądanie.
Wbrew pierwszemu wrażeniu Cymmerianina, nie był to duch Evadne. Oblicze kobiety
okalały wijące się czarne loki, różniące się jak noc od dnia od jasnych włosów buntowniczki.
Była to dobrze znana, kochana twarz. Kobieta uśmiechała się melancholijnie zza opończy
dymu, jakby z niezmąconym spokojem godziła się z zagładą znanego sobie świata.
Była to Ludia.
Rozpoznanie jej przyśpieszyło odzyskanie przez Conana jasności myśli. Zdał sobie
sprawę, że leży na dnie nieruchomego rydwanu w kałuży zakrzepłej krwi. Cymmerianin
przymknął oczy stwierdzając, że nawet najmniejszy ruch powiek przyprawia go o głucho
pulsujący ból w głębi czaszki. Rogówki miał wysuszone od żaru. Gdy usiłował wychylić
głowę nad skraj rydwanu, natychmiast poczuł się, jakby na nowo zaczęto walić go po głowie
kamiennym młotem.
Opuścił z powrotem głowę na deski platformy. Starał się zmniejszyć cierpienie
skupieniem na jednej myśli, na tym że po drugiej stronie ogniska siedzi umalowana,
uśmiechnięta dziewczyna, że jest to ukochana Ludia. Gdy koszmarny ból nieco ustał, poczuł,
że ktoś przechodzi obok niego. Po chwili rozległ się miły dla ucha głos:
Och, to rzeczywiście wspaniały rydwan. O wiele wykwintniejszy niż nasz stary,
rozchwierutany wózek na siano był to pogodny, chłopięcy kontralt, chociaż momentami
nabierał typowej dla wieku dorastania piskliwości. Wreszcie mogę zapewnić ci podróż w
warunkach, na jakie zasługujesz, pani! Dla twojej wygody wyścielemy rydwan górą poduch i
gobelinów!
Dobrze, Lar.
Conan drgnął. Rozpoznał głos, którym została rzucona beznamiętna odpowiedz.
Natychmiast poczuł nową falę bólu, aczkolwiek mniej intensywnego niż poprzednio.
Najpierw trzeba go będzie wyczyścić odezwał się ponownie chłopiec.
Powiedziano mi, że powożąca wozem kobieta wykrwawiła się w nim z ran. To sprawia, że
nie może przyłączyć się do nas, szkoda mówca podszedł bliżej nieruchomego Conana.
W mężczyznie jednak nadal kołacze się życie. Jeżeli nawet ta rana jest śmiertelna, zdołamy
pozyskać go dla naszej sprawy.
Czując ukradkowe dotknięcie na skroni, Cymmerianin zawiercił się bezsilnie.
Przeklęty chłystku& najpierw zawlokę cię& do piekła! wyjęczał ledwie
dosłyszalnie.
Stęknął z bólu i powoli dzwignął się na jednej ręce. Walcząc z oślepiającymi
przypływami bólu, spróbował bez powodzenia namacać swój sztylet. Zdał sobie sprawę, że
znajduje się pod otwartym niebem i że jest dzień, chociaż nisko wiszące chmury sprawiały, że
blask ognia był bardzo jaskrawy. Natarczywy, łamiący się głos nie ucichł.
Wstydziłbyś się, przyjacielu! Nie ulęknę się twoich grózb. Dlaczego Hyboryjczycy
stale uciekają się do przemocy? Lar niecierpliwie przeszedł przed ogniskiem. W
piskliwym głosie chłopca pojawiła się nuta świętego oburzenia. Wasz niczym
niesprowokowany atak kosztował życie wielu ludzi po obu stronach. Strata jest tym
dotkliwsza, że zginęło wielu, którzy z radością wstąpiliby w nasze szeregi chłopiec
potrząsnął głową. Oczywiście nie zdołacie nas powstrzymać, lecz mimo to boleję nad
niepotrzebnymi ofiarami. O wiele prościej byłoby, gdybyście spróbowali nas zrozumieć.
Zrozumieć?! Conan zdołał usiąść, chwyciwszy oburącz poręcz rydwanu.
Gdy wasza horda napada na wsie jak rój szarańczy, paląc i mordując wszystko, czego nie
zdoła ukraść!
Zamrugał, by przyjrzeć się wyrazniej kruchej sylwetce, obramowanej przez płomienie
ogniska. Ujrzał, że Lara strzeże dwóch zwalistych chłopów.
Pospolita omyłka chłopiec mówił na tyle głośno, by słyszała go siedząca na
poduszkach Ludia. Jak większość ludzi w tych dekadenckich czasach, przywiązujesz
nadmierne znaczenie do tego, co doczesne i nietrwałe. Nie nauczyłeś się, czym jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]